poniedziałek, 1 lipca 2013

Nie biegasz, poczytaj. Czyli : ile wielbłądów można kupić, za złoty medal olimpijski?

"Ostatni Wyścig" Jeana Hatzfelda, to przerażająca historia, która niestety, naprawdę się wydarzyła.
Nie wiem, czy zachęcam do czytania tej książki. Jest bolesna.

Etiopczyk Ayanleh Makeda wdarł się w świat maratonów przebojem, każdy bieg Ayanleha to spektakularny sukces uwieńczony złotym medalem z Olimpiady w Pekinie.
Gwiazda jego talentu zabłysła olśniewającym blaskiem.
Jak najcudowniejsza kometa.
I jak kometa, nagle zgasła.
Po Olimpiadzie w Pekinie wybuchła afera - we krwi Ayanleha wykryto niedozwoloną substancję. Furosemid, środek moczopędny.
Historia byłaby typowa, gdyby nie jej dalszy przebieg krok po kroku odkrywany przez Jeana Htzfielda.
I gdyby nie to, że jak się okazuje wyjaśnienia padły. Zostało komisji powiedziane skąd  substancja się tam wzięła, kto, kiedy i dlaczego ją podał.
Mimo to Makeda, członek Ishim Club, mieszkający we Francji z żoną i 2 dzieci... znika.
Tak po prostu.
Był, biegał, kochały go tłumy, zdobywał medale, zapraszano go na ekskluzywne rauty.
Jego żona Tirunesh pracowała w paryskiej siedzibie UNESCO.
To dodaje tej historii jeszcze bardziej przerażającego wydźwięku. Bo tę historię poznajemy głównie z opowiadań Tirunesh, która zapłaciła cenę przynajmniej równie wielką jak sam Makeda.
To jest chyba najbardziej wstrząsające. Jej losy. Piekło jakie musiała przejść.
Po prostu znikają z Europy i kompletnie nikogo to nie obchodzi.

Parę lat później, korespondent wojenny Jean Hatzfeld, snując się między okopami kolejnej niekończącej się wojny domowej gdzieś na afrykańskiej pustyni, zauważa znajomą skądś twarz. Twarz żołnierza z kałasznikowem na kolanach. Twarz złotego Olimpijczyka z Pekinu.
Tak zaczyna się ta historia. I to dopiero początek tej potworności.




A biegowo?
Tragedia.
Już nawet nie chce mi się o tym myśleć. Więcej nie biegam niż biegam, a mimo to do biegania ciągle się nie nadaję. Teraz boli mnie kolano.
Mimo że oszczędzałam się jak mogłam w ostatnich tygodniach, nie zwiększałam dystansu, zwolniłam tempo, nie ryzykuję na zbiegach (najczęściej idę po prostu), nie wykonuję ćwiczeń które mogłyby powodować jakieś ryzyko przeciążenia. Zrezygnowałam z przebieżek, podbiegów, skipów, wyskoków. Nie biegam w Minimusach na wszelki wypadek, choć nie czułam żeby mi jakoś szkodziły. Nie biegam po asfalcie. 
Jedyne co mogę zrobić więcej, to po prostu w ogóle przestać biegać.
Nie chce mi się nawet już nic planować, bo bieganie  pod warunkiem nafaszerowania się ibupromem  do niczego nie prowadzi.
Nie wiem jak będzie. Na razie umówiłam się na wizytę u rehabilitantek w RehaSport.
Zobaczę co powiedzą.
I na dokładkę, nawet z kotem w jodze dogadać się nie możemy, który koniec karimaty jest czyj.
Próba przekupstwa w celu wysiudania pańci z karimatki.
Skoro nie działa przekupstwo...
Piechotką pozdrawiam
Ratlerek Kulawiec

Kot nic nie mówi. Zatkało go.
Jakiś pożytek chociaż z kontuzji. :))))
Albo to moja nowa fryzura.:/

I tradycyjnie nie biegowo, bo:  och och i ach ach!!!
Jedzie od trzech dni Tour de France!!!! Setna edycja.
A w nim trzy nasze młode wilczki: Kwiatkowski, Niemiec i Bodnar
Michał Kwiatkowski rozpoczął jazdę w koszulce Mistrza Polski (po wygranej wyścigu ze startu wspólnego w Sobótce). I jedzie... CUDNIE!!!
Wczoraj trzeci po pięknej sprinterskiej walce o włos za Saganem, 7 w klasyfikacji generalnej i pierwszy w młodzieżowej. Zmienił koszulkę biało-czerwoną na białą. :-)
Dziś w klasyfikacji generalnej 4.
"Kwiato"po 2gim etapie. Jeszcze z orzełkiem na koszulce. Zd.Bryn Lennon/Getty Images Europe

A jutro dostanę zawału i podejrzewam że nie będę w tym odosobniona.

Etap jazdy na czas drużynowej (Swoją drogą... nuda. Zawsze przesypiam.)
Ale Omega Pharma-Quick Step dzierży mistrzostwo świata w tej konkurencji.
A jeśli jutro potwierdzą swoje mistrzostwo i wygrają, Michał na kolejny etap założy... żółtą koszulkę lidera wyścigu.