czwartek, 24 kwietnia 2014

Leniwe opalanie łydek.

Leniwe opalanie łydek, czyli... już nawet biegam. Nie umarłam.

Pokornie odrabiam frycowe. Robię od początku wiosny to, od czego powinnam zacząć bieganie w ogóle.
Schowałam garmina, a z garminem wszelkie okołobiegowe napięcia.

Nie planuję startów, nie mierzę tempa, odległości, tętna.
Zakładam Minimusy i spokojnie wychodzę "się przebiec", tylko jak mam na to prawdziwą ochotę. I biegnę tylko tyle, póki mam ochotę.

Nogi na razie zadowolone z tej mało ambitnej polityki biegowej, głowa też.
Zniknęły smuteczki, że biegam za wolno "bo wszyscy biegają szybciej", za mało "bo wszyscy biegają częściej", za blisko "bo wszyscy biegają więcej km"...
Reset.

A w przyszłym roku, może jednak półmaraton. Jakieś marzenia biegowe jednak warto mieć.
Ale na razie, jeszcze trochę spokojnie i bez spiny, poopalam łydy.
 

W ramach przyprawy do tego  morza spokoju: fitnesuję się. Na sucho dla odmiany.
Zawsze uważałam, że "fitnesy" to nuda. No cóż. Nie mogłam mylić się bardziej.
 
Stretching mi udowodnił, że można bite 25 minut dygać kombinacje desek, aż człowiekowi trzeszczą ramiona, dymią mięśnie brzucha i ciemnieje w oczach. I to tak na rozgrzewkę, bo zajęcia trwają godzinę.

Step- zagotował mi w głowie. Kombinacja głośnej muzyki, ostrego tempa i baletowych układów tanecznych na schodku, powoduje u mnie przegrzanie systemu nerwowego i wybuch atomowy.
Jak się zobaczyłam w lustrze po pierwszych zajęciach, to się sama siebie wystraszyłam: mord w oczach, apoplektyczny burak na twarzy, trzęsące się ze złości ręce. Przerażona zawróciłam z szatni i pół godziny robiłam jogę na uspokojenie.
Ale walczę, bo w sumie fajne na kolana i daje w kość, byle tylko coś z tą głową wymyślić.
Może stopery w uszy?

Body Ball. To było tak:
Łe - myślę sobie - piłeczki. To raz pójdę na łatwiznę. Nażarta po świętach jestem, poturlam się na piłce, zrelaksuję.
No i poszłam. Dostałam takie wciry, że już po 30 minutach zajęć  bałam się, że  zwymiotuję z wysiłku na tą cholerną piłkę. Po godzinie zajęć i wykonanym jakimś milionie brzuszków, przysiadów, desek, wykroków z przytrzymaniem wypalającym mięśnie ud żywym prądem , wyczołgałam się z sali sama nie wiem jakim cudem. Nie pamiętam. A może jednak mnie wynieśli?

W planach jeszcze mam zapoznanie się z Body Pump, ABT, TBC, Bosu.
Po doświadczeniach z Body Ball, aż się boję co oni tam wyprawiają i w jakim stopniu mnie to sponiewiera.
Jak przeżyję jakoś te fitnesy, to będę biegać jak klacz wyścigowa, albo i lepiej.

Przeciągając się leniwie
pozdrawiam
Ratlerek już na 4 łapach.

A kot mówi, pytany cóż wyprawia w moich strojach plażowych, że tym sposobem szykuje boską formę na lato.
Podobno tłuszcz sam się wytapia pod wpływem napromieniowania przez UV zmagazynowane w strojach plażowych. Wystarczy się w nich powylegiwać 3 razy w tygodniu przez 15 minut.






Sezon biegowy mam do bani, za to sezon kibicowania naszym  orłom i sokołom na 2 kółkach...
Brak słów z zachwytu! Kwiatek nie wypada poza ścisłą czołówkę.

Dwa Michały. Kwiatek z Gołasiem.    Fot. Paweł Skraba.