niedziela, 12 maja 2013

10km, BIEG EUROPEJSKI 2/4 GPX GDYNIA 2013.

Tytuł tego wpisu, powinien brzmieć : "nie zapowiadało się".
Nie zapowiadało się, że w ogóle pobiegnę.
Nie zapowiadało się, że pogoda będzie choćby znośna.
W ogóle na dużo rzeczy się nie zapowiadało.
Miało być zimno, pochmurno i padająco.
Wszytko stało się na odwrót  a przyczyną tego była koleżanka Franklina z bieganie.pl, która przyjechała na bieg do Gdyni.
Jakby nie przyjechała, to ja bym nie była umówiona na starcie. Jakbym ja nie była umówiona na starcie to bym nawet z domu nogi nie wystawiła, obrażona na świat z powodu babskiej niedyspozycji.
I idę o zakład, że jakbym ja nie biegła, to by nie było takiej pięknej pogody: słońca i wiatru. ;)
A tak, nie ma zmiłuj. Się człowiek obiecał, to bierze zad w troki i stawia w umówionym miejscu na czas.

Ubrałam więc ciuchy biegowe, w ogóle nie przekonana że przydadzą się do czegoś więcej niż kibicowania w nich i popędziłam  do gdyńskiej Biegosfery, nabyć na wszelki wypadek tzw. "nerkę". (Uwielbiam ten sklep. Zbankrutuję tam. Naprawdę polecam, obsługa i jej kompetencje pierwsza klasa!!!! Ci ludzie sami biegają i na bieganiu się po prostu znają, a nie tylko sprzedają rzeczy do biegania)
Wprawdzie nie zapowiadało się, że pobiegnę więc zakup saszetki był mało uzasadniony w sumie (choć słońce już zaczęło wyłazić z za chmur a wiatr wiać) ale jak stare jeździeckie przysłowie mówi: "lepiej mieć jak się nie potrzebuje, niż potrzebować jak się nie ma". Sprawdzone jeździeckie prawdy, absolutnie działają w każdej innej dziedzinie życia, także w bieganiu.
Więc się ich trzymam.

W Biegosferze już poczułam nosem, że... no może, no chociaż spróbuję, najwyżej zejdę z trasy...o... i wodę mają przygotowaną, dadzą pić na Świętojańskim podbiegu... i nerka była, ostatnia  więc to pewnie ZNAK!... i już słońce świeci i wiatr duje- no nie ma wyjścia. Jest słońce z wiatrem to jest bieg.
Biegnę.

Z lekka już nerwowa o czas, pogrzałam swoim pędziwiatrem pod Skwer Kosciuszki, zaparkowałam go sprawnie zdziwiona że jeszcze tyle miejsc, wykonałam galop po okolicznych sklepach po ostanie niezbędniki, pogrzałam pod Gemini gdzie uzbroiłam się w chip i numer startowy, ORAZ!!! poznałam w końcu Franklinę (oraz jej przemiłych towarzyszy).
I chociaż się nie zapowiadało, okazało się że mamy wolne pół godzinki na pogaduchy.
No bo co? No bo Ratler jest już stary, ślepy i nie dopatrzył że start jest o 13.30 tylko święcie był przekonany że o 13.00 i nawet robił na tym tle koleżance histerie, że nie dojedzie na czas, że nie zdąży, że nie pobiegnie.


Miło bardzo było, ale w miłym towarzystwie czas szybko leci więc nagle trzeba było wbijać się w tłum do startu.
Nie zapowiadało się na taki tłum.

Zd. Marek Ziajkowski.
 Nie wiem co się stało, w biegu Urodzinowym Gdyni brało udział  trochę ponad 2600 osób, teraz wg danych z listy wyników Bieg Europejski ukończyło 3184 osoby. Czyli wcale nie aż tak dużo więcej.
A tłum był jakby 2 razy gęstszy i dłuższy. Ścisk niesamowity.
I jeszcze jakiś za przeproszeniem szowinista przy wejściu w strefę 50-55 minut fuknął na nas nieuprzejmie, że mamy oględnie mówiąc "spadać" na koniec.
Żałuję że posłuchałam zamiast wszcząć awanturkę na rozluźnienie się przed biegiem, bo było to tak:
nie zapowiadało się...
O ile podejrzewałam koleżnkę o moc na  tego typu czas, o tyle  sama siebie raczej nie (szacowałam tak na 56-7 minut), więc grzecznie polazłyśmy do tyłu - bo ja w niedyspozycji, ona debiutantka, nie ma co się spinać tylko spokojnie wystartować nie wadząc nikomu.
Start tradycyjnie zainicjował wystrzał z ORP Błyskawica.


I tradycyjnie, nie stało się nic. Zanim udało nam się przekroczyć linię startu minęło około 3 minuty od wystrzału.
Zaczął się nasz bieg.
I tu koleżanka pokazał rogi i zaczęła  zabawę w chowanego. No na to się nie zapowiadało, matka dziecku poważna kobieta a sobie figle stroi! ;)))
Zamiast truchtać  obok żeby mój instynkt owczarka zadowolić, nagle schowała mi się za plecy. No to ja się oglądam. Ja w prawo, ona mi ucieka w lewo, ja się oglądam w lewo, ona siup mi za plecy w prawo, ja znów wywijka do tyłu a ta do mnie fuka: Nie oglądaj się! Biegnij!
Myślę sobie: a to taki sposób, OK nawet lepszy. Lecę przodem, pewnie będzie lecieć za mną aż się rozluźni ścisk. Więc dawaj w tym tłumie i ścisku wyprzedzać. Lecę, lecę, oglądam się... nie ma jej!
Patrzę do przodu, na boki, do tyłu- nie widzę. Nie mam pojęcia czy poleciała bokiem, czy jest z przodu czy z tyłu, czekać czy gonić?
No i już się w biegu nie znalazłyśmy. Szkoda, bo miałam gotową gadkę dydaktyczno krajoznawczą. ;)


Biegło mi się fajnie, lekko, pogoda mi odpowiadała bardzo, trasa mijała szybko.
Za pierwszym razem byłam świadoma każdego metra dosłownie, każdy był wzywaniem, teraz po prostu mi się biegło bardzo przyjemnie.
I w tym dzikim tłumie, spotkałam biegacza znajomego z poprzedniego biegu z którym wtedy rozmawiałam na  Świętojańskiej o bólu jego kolan- machnęłam, chyba poznał bo bardzo się ucieszył.
Przeszkadzał tylko ten okropny tłok, aż do Świętojańskiej cały czas musiałam kluczyć między ludźmi, szukać między nimi miejsca, często po prostu przepychać się. Sporo metrów nadłożyłam, dużo zrywów mnie to kosztowało i dużo przyblokowań i zwalniania tempa. Nie udało mi się rozpędzić na zbiegu od wiaduktu na Wiśniewskiego.
Na świętojańskim podbiegu trochę się rozluźniło, ale już za Urzędem Miasta na zbiegu na morze znów było gęsto choć tam akurat można było się rozpędzić trochę.
Ale biegło się fajnie, nie miałam kryzysu, nogi nie bolały, niosły lekko bez  protestu.
Przed metą starczyło mi nawet sił na coś w rodzaju przedłużonego finiszu i tempo biegu ostatniego kilometra było najwyższe - 5.02.
Czyli mogłam szybciej.

Ukończyłam bieg z czasem netto 55.40
W K OPEN 300/773
W K40 34/102
Jestem zadowolona i już się czaję na 55.00
Na dodatek jestem spieczona słońcem jak rak, oj trzeba pamiętać następnym razem o filtrach.

Na mecie każdy dostał ciasteczko, wodę, medal, a jeszcze później za zasługi specjalne dostałam czekoladę przepyszną, ale zdjęcia nie będzie bo pożarłam wszytko oprócz medalu.
Trochę nam zajęło znalezienie się w tym tłumie, mimo że byliśmy umówieni niby dokładnie.
I tak to było, choć wcale się nie zapowiadało.
A że było bardzo miło, to i szybko się skończyło.
Ale bieganie z kimś znajomym jest fajne, motywuje bardzo pozytywnie. Oby częściej!


A kot mówi, że się nie zapowiadałam żeby o 55' realnie myśleć. I kto by to pomyślał?

2/4 koła GPX Gdynia 2013.

5 komentarzy:

  1. Jak zwykle super relacja. Tak strasznie Wam tego spotkania zazdroszczę i pogody, i biegu, i wyników oczywiście. No szkoda, że ja tak daleko mieszkam bo chociaż kibicować bym wpadła :)
    Szkoda tylko, że małego się złapać nie udało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No szkoda, może uda się nam umówić kiedyś na jakiś bieg w połowie drogi.
      Jestem zachwycona spotkaniem z Franki. Naprawdę fajnie jest poznać na żywo kogoś z kim tyle się gadało przez internet i jeszcze w takiej oprawie i razem pobiec i wiedzieć że nie samemu się te emocje przeżywa. :-)

      No ja liczę na to, ze co się odwlecze to nie uciecze, a Polska nie jest aż tak wielka żeby się nie dało jakoś zorganizować.



      Usuń
  2. Cóż za czas, Ratlerze drogi! Nieźle ten czas leci i postępy robią się widoczne, nie? :-D Gratulacje i powodzenia w biciu granicy 55! :-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, dzięki! :-D

      No najpierw te 55 niech dogonię,to wtedy pomyślę czy da się coś jeszcze zbić.

      Usuń
  3. Kot mruczy, że 54 pęknie w już czerwcu.

    OdpowiedzUsuń