niedziela, 24 marca 2013

Wiosna 2013. :)

Zd. Ratlerek - jak i cała reszta w tym wpisie.
Witam serdecznie, w ten piękny wiosenny dzień.
Wiosna nam jak widać dopisuje, na ulubionych biegowych ścieżkach wiosenny  ład i porządek. Nawet spychacz jeździł gdzieniegdzie  więc część tras wydarto narciarzom zwracając biegaczom.
Biega się więc.

Niestety mój plan leży i kwiczy doszczętnie zrujnowany.
Poprzedni tydzień, był tygodniem niebiegania a kurowania się z kontuzji Achillesa. Zakończyłam go z hukiem, startując z nagła w sopockim biegu przełajowym.
Bardzo rozsądnie. Ale to już trudno.
Człowiek uczy się głównie na błędach i ten start nauczył mnie bardzo dużo.
Przede wszystkim doceniłam potęgę regeneracji.
Tydzień temu, dziś już 2 razy więcej śniegu

Wspominałam, że ledwo dojechałam po biegu do domu (jakieś 12 minut) a już miałam w łydkach kamienie zakwasów bolące jak cholera. Uaktywnił się też ledwo co zaleczony Achilles. Do domu dolazłam nawet nie na jednej, a na połowie nogi.

Byłam pewna, że następne dni będą bardzo bolesne i znów wyłączone z biegania.
Ale nie. :-) Trochę starań i doprowadziłam się do pełnej używalności.
Przede wszystkim rozciąganie- pierwsze co zrobiłam po wejściu do domu to 2 razy z rzędu joga  Post-Run z Fiji MacAlpin.
Jej układy dla biegaczy są świetne!
Potem solidny masaż łydek odprowadzający krew z okolicy Achillesów i mięśni łydek + chłodzenie ścięgien a na koniec obsmarowanie maścią przeciwzapalną.
Życiowe dylematy:  biec w prawo czy w lewo?

W niedzielę w całkiem dobrej formie i bez bólu lajtowy bieg regeneracyjny po zimowym lesie, nieśpieszne tempo zaowocowało zdjęciami z ulubionej trasy.

Tak miło zakończony tydzień przestoju + poniedziałkowy bieg zgodny z planem budziły niejakie nadzieje na powrót do biegów zgodnych z planem, niestety kolejny bieg dopieczętował już tylko rujnację.
Miały być przebieżki 100m x 8, ale ze względu na zawalone śniegiem chodniki  i nie znalezienie nawet 20 metrów a co dopiero 100 jako tako odśnieżonej nawierzchni- ze złości wybiegałam ponad 10 km w tym dołożyłam sobie większość pod górę.
Za długo, za mocno, bez przebieżek i tyle z planu.
I nie widać żeby miało być lepiej w najbliższym czasie, bo śniegu coraz więcej.
Może jak już przyjdzie wiosna nie tylko kalendarzowa, uda mi się wrócić do biegania z planem.
Na razie jest jak jest. Najważniejsze że chce się biegać.

tydzień
sobota 16.03
niedziela 17.03
poniedziałek 18.03
x
Sopocki bieg przełajowy.
23:56.5', średni puls: 168/178, 
4.00km
1:20:00' średni puls: 139, 7,146km
35:o1'  średni puls: 147, 4,890km
tydzień
środa .20.03
sobota 23.03
niedziela 24.03
x
1:09:21'  średni puls: 159, 10,541 km
52:55' średni puls: 148, 7,288km
 + 5x 6 "zajączków"
1:11:27' średni puls: 143, 10,322km





No i tak wyglądają zgliszcza planu.
Mam tylko nadzieję, że te biegi budują jakąś tam bazę pod późniejszą pracę z sensem.

I jeszcze trochę zdjęć z trasy- nie biegowo, ale idea jest słuszna.
W pewnym miejscu przebiegam pod torami, a tam pod wiaduktem sympatyczny mural.
"Zamiast grać na komputerze..."
"...zapierdalaj na rowerze."
I całość  nieco wulgarnego, acz słusznego w treści dzieła. :-)
I skoro zgrabnie udało mi się nawiązać do 2 kółek to spieszę donieść, że w zakończonym dziś Tour of Catalonia Przemek Niemiec ukończył jazdę w pierwszej 10tce na miejscu 7.
Brawo Przemek!

A kot mówi, że zima jest mu na rękę. Postanowił zostać deweloperem. 
Będzie lepił gustowne igloo M2 i M3 i sprzedawał po dumpingowych cenach na Grenlandię.
Do czerwca ma plan wyjść na zero, a potem to już czysty zysk.

No trzymam kciuki, choć raz byłby jakiś pożytek z sierściucha.

sobota, 16 marca 2013

Przełajem po plaży - Sopot TIMEX CUP 2012/13 - cz. III


Wspominałam już o swojej  wrodzonej ... beztrosce?
Na 100%.

Dziś znów Ratler błysnął i o mało mu kością w gardle nie stanęło.

O Biegu przełajowym po plaży
o Grand Prix Sopotu TIMEX CUP 2012/13
Biegi z ZIAJĄ - kobiety: r. 1996 - 94 , 1993 - 79 , 1978 - 64 , 1963 i pow. - 4000 m.
Część III

pierwszy raz pomyślałam, widząc  go w rozpisce ostatniego RUNNER'S WORLD.
Ale jakoś tak... niby nie zaskoczył. A bo krótki, a bo po plaży, a do tego u nas pogoda  taka że żal.
I teraz jeszcze bity tydzień nie biegałam tylko kurowałam Achillesa.

No ale dziś wstałam rano, zobaczyłam słońce za oknem i zwerbowawszy 2/4 Teamu Bez Kota... pojechałam to biec.
Trener Puchaty poinstruował mnie, jaki jest plan działania:
- start o 11-tej,
- przyjeżdżamy wcześniej i zapisujemy zawodniczkę,
- zawodniczka Ratlerek udaje się na szybki rozruch- trucht + 4 przebieżki w tempie w jakim planuje biec. Tak cyrkluje z czasem, że na start wpada na ostatnią chwilę żeby jeszcze ciepła od razu biec.
Pięknie? Owszem, tylko że... zapomnijcie o planach.

Wiecie co?
To było STRASZNE!

Pierwsze co, to  źle zaparkowaliśmy. Bieg był organizowany przy wejściu na plażę nr. 19, myśmy trafili pod 29 bo coś nam się pomyliło.
Więc 2/4 Teamu Bez Kota poszło przestawiać samochód a ja na rozgrzewkę potruchtałam bulwarem  na start. I już wiedziałam, że dobrze nie jest. Nie wiem co się działo, pewnie to ten przesiedziany na kanapie tydzień dał o sobie znać bo ledwo biegłam. Próbowałam robić jakieś przebieżki żeby się przetrzeć, ale gdzie tam. Puls kosmiczny, tempo beznadziejne, nogi nie niosły.

Jakoś o 10.30 dobiegłam do "Czarnej Perły" gdzie mieściło się biuro startowe i zaliczyłam kolejne atrakcje. Pogoda CUDNA- mam szczęście jakoś, drugi start i drugi raz pogoda jak na zamówienie- ale ten WIATR!
Nad brzegiem nie czuć ciepła słońca, za to wiatr ostry, przeraźliwie zimny chłostał jak biczem i hamował w biegu.
Wychłodziłam się  błyskawicznie, po rozgrzewce śladu nie zostało, co gorsza okazało się że start jest nie o 11-tej tylko o 11.45. Banany które zabrałam żeby przed startem dopchnąć jakieś kalorie (lekkie śniadanie jadłam przed 8 ) Team Bez Kota zostawił w samochodzie, tak samo wodę, kurtkę, rękawiczki.

Zmarznięta, zła, głodna, wyszłam z biura startowego przetruchtać się na próbę po plaży na poprawę humoru i rozgrzanie...
Nie poprawiło mi to humoru. Wpędziło mnie to w panikę.
Nie zdawałam sobie sprawy, jak to jest biec po kopnym piachu na dodatek moje ledwo co zaleczone ścięgno Achillesa zaczęło się buntować.. No ale jak się powiedziało A, to się mówi B.

Resztę czasu, spędziłam upchnięta w "Czarnej Perle, na zmianę grzejąc się przy "kozie" albo przemarzając przy próbach rozciągania coraz bardziej bolącego Achillesa.

Na sam start wybiegłam  prosto z pod "kozy" upieczona w okolicach głowy i przymarznięta do butów w okolicach niższych, przebiegłam się od mety w tył trasy i zawróciłam cyrklując tak, że wpadnę na metę na sam start i ruszę rozgrzana jako tako. Omsknęłam się o minutę co zaowocowało kolejnym natychmiastowym wychłodzeniem.

Od początku biegło mi się... strasznie.
Kopny piach, zimno, ogólnie jakiś słaby dzień i na pierwszej zawrotce po 0,5 km prawie zeszłam z trasy. Miałam serdecznie dość.
Byłam wykończona, zajechana na maksa, zrobiło mi się niedobrze chyba z głodu, koszmarnie zgrabiały mi ręce. Ale skoro i tak miałam  pół km do miejsca z którego wybiegłam, to postanowiłam chociaż tam dobiec.
I tak po kawałku, po kawałku, jednak nie zeszłam. Biegłam dalej.
Może dlatego, że choć cały ten kawałek do kolejnej zawrotki był pod  przeraźliwe zimny wiatr, to z kopnego piachu zbiegliśmy na skraj plaży gdzie między falami morza a suchym piachem jest wąski twardszy kawałek mokrego gruntu po którym łatwiej biec.
Oczywiście zaraz zaliczyłam wielokrotne spotkanie swoich wyklimatyzowanych jak rzeszoto "Climakulów" z falami (ała!) a potem jeszcze wdepnęłam w jakąś wodę spływającą do morza strumyczkiem który trzeba było kicnąć. Efekt- miałam wrażenie, że biegnę z lodem w butach- serio, mięciutkie podeszwy FreschRunów wydawały się twardsze, jakby  podmarzły od spodu.
Przed drugą zawrotką miałam nie tylko lód w butach ale na dodatek  zlodowaciałe dłonie i zamrożone na amen oskrzela. Natomiast mogłam sobie pooglądać najlepszych biegaczy, którzy już zdążyli zawrócić, minąć mini molo i grzać jak perszingi w celu dobiegnięcia do startu, minięcia go bokiem i pokonania całej pętli jeszcze raz... panowie biegli po tym piachu na 8 km. Coś strasznego!
I znów trzeba było wbiec na kopny piach i "odorać" w nim swoje, co wysysa z nóg siłę a z duszy wolę biegnięcia.
Na szczęście od drugiej zawrotki biegliśmy już z wiatrem, więc część tortur ustała, trzeba było już tylko dobiec do mety. Nawet trochę nadrobiłam chyba, bo biegło się naprawdę dużo, dużo lżej bez tego mroźnego wiatru paraliżującego oskrzela.
Przed metą, znów mijałam najszybszych - już robili drugą pętlę - jak dobrze, że ja nie musiałam. Ależ im współczułam. :-)

Na metę  wbiegłam naprawdę resztką sił i woli.
Z mocnym postanowieniem, że prędzej trupem padnę niż znów to torturowisko pobiegnę.
Na pytanie panów którzy witali na mecie, dawali medal, odbierali chipy i wydawali taloniki na herbatkę: "jak się biegło" wyjęczałam: "OKROPNIE!!!"
Nie byłam tak zmęczona po Biegu Urodzinowym Gdyni na 10 km jak po tych 4 km.

Po biegu zaś chwilka w "Czarnej Perle" herbatka, prezent od organizatorów w postaci antyperspirantu ZIAJA, i napój POWERADE. Mąż odbierał bo ja akurat w miłym towarzystwie  innych kasłaczy, wykasływałam swoje zamrożone na amen oskrzela więc otrzymałam(liśmy?) zestaw męski.
Mąż mówi że fajny.
Porozmawiałam przy herbatce chwilę z bardzo miłą Magdą, która na ostatnim pół km wyprzedziła mnie z impetem lokomotywy. Serdecznie pozdrawiam! Będę wypatrywać charakterystycznego warkocza na starcie  11 maja w Gdyni. :-)

I czym prędzej (buty mokre aż chlupało i brak kurtki nie sprzyjały dłuższej posiadówce) drobnym   mocno już kulawym dyrdaczkiem potruchtałam do samochodu.
Z Sopotu do nas jedzie się... 10-12 minut góra.
I to wystarczyło, żeby w łydkach pojawiły się kamienie zakwasów.
Po dojechaniu ledwo dopełzłam do domu, łydki zmasakrowane. Nie zdawałam sobie sprawy jaki to wysiłek dla mięśni łydek taki bieg po piachu.
W ogóle nie zdawałam sobie sprawy jaki to wysiłek, bieganie po plaży. Mam nauczkę i kolejne doświadczenie.

Do kompletu mam też pierwszą wiosenną opaleniznę, ten dziki wiatr plus słońce zdążyły mnie już naznaczyć. :-)

W domu reanimacja: rozciąganie, rozmasowane łydek, chłodzenie ścięgna i obsmarowanie maścią przeciwzapalną.
No zobaczymy jutro jak będzie.

Przebiegłam to w czasie: 23:56,5  ze średnią prędkością: 5.49
36/48 w kategorii open
5 w kategorii K3
18 w K ogółem


Truchcikiem  dyrdam pozdrowić.
Ratlerek

A kot mówi, że twardym trzeba być nie miętkim i żebym przestała jojczyć bo jak mnie zna, to za rok znów tam pójdę biegać.
On chyba za długo już tu mieszka gad jeden.

P.S.

I wiecie co?
Fajnie było!
Chyba faktycznie tam wrócę za rok, może na cały cykl nawet jak się da.
Ale już mądrzejsza i lepiej przygotowana, a nie jak ten Filip co się wyrwał z konopi.


piątek, 15 marca 2013

Czy Watts czytał MacDougalla?

Kolejny powód do zadowolenia z biegania:
nowe obszary czytelnictwa do splądrowania.

Gdybym nie zaczęła biegać, w życiu nie sięgnęłabym po "Urodzonych biegaczy" Christophera MacDougalla.

Tak - wiem. Wszyscy już to czytali i opisali na swoich blogaskach, jak zwykle jestem ostatnia.
Ale jednak sobie pozwolę na własne pojazgotanie na temat "Urodzonych biegaczy"

Polecam tę książkę, każdemu fanowi SF.
Bez względu czy biega, czy bieganiem się brzydzi gorzej jak łysym robalem.
Biegacze i tak ją przeczytają i po swojemu przetrawią, będą się ekscytować i wyrywać sobie pióra z łbów czy biegać w butach czy bez, czy w amortyzowanych czy nie, czy drogich czy tanich, czy jeść mięso czy nie jeść, czy biegać 6 km czy tylko 60 a może jeszcze lepiej 160 w tą i z powrotem po lodzie, wodzie, górach i pustyni, bo tylko to jest właściwe.
Już to przerabiałam za czasów jeździectwa- naturalsi kontra klasycy- wieczna wojna nad wyższością Świąt Bożego Narodzenia nad Wielkanocą.

Moje zdanie na temat biegania boso, ukształtowało się jakieś 20 lat temu, jak przyjechałam nad morza brzeg  i ze szczęścia zaczęłam biec boso plażą. Daleko nie pobiegłam, bo ponieważ stopa moja bosa, wymieniła się argumentami z lekka nadtopioną osą, co do przebywania naraz w tym samym miejscu w uroczym zakątku plaży pełnym piachu i wodorostów.
Efekt był taki, że na egzaminach (bo na nie przyjechałam)wystąpiłam w pełnej biało-czarnej gali od góry i zielonkawych kąpielowych klapkach od dołu. Tylko one wchodziły na stopę pobitą na argumenty przez osę.
Co tu ukrywać- mało że bolało to jeszcze wyglądałam głupawo.

Wracając do "urodzonych biegaczy", fan SF zatchnie się teorią człowieka który został koroną stworzeni nie dlatego, że jak dotąd utrzymywano zlazł z drzewa i zaczął orać zamiast iskać współbraci z jakże smakowitych wszy, ale dlatego, że wyłysiał, zmalał, zaczął się pocić i... biec. :)

Christopher MacDougall
Zd.: Ed Hille / MCCLATCHY TRIBUNE

Ta teoria się KLEI.
Tak zwyczajnie, na chłopski rozum, klei się, trzyma kupy, nie ma dziur.
Takie proste klejące się teorie to sedno dobrej SF.
Bo u podstawy każdej dobrej SF leży twarda, racjonalna, przyziemna i sprawdzalna naukowo PRAWDA.
Musi być jakiś powód tego że :
-wyłysieliśmy  - aby lepiej się pocić i szybciej schnąć co świetnie chłodzi,
-jako jedyni mamy 2-poziomowy system chłodzenia woda- powietrze,
-jako jedyni mam system oddychania uniezależniony od kroku/fule/skoku,
- mamy mięsień stabilizujący trzymanie głowy podczas biegu. Szympansy mające z nami wspólne 98,7% genów - nie mają!
- mamy wielkie pośladki które niczemu nie służą podczas chodzenia. Podczas siedzenia też nie- kto chudszy, ten wie jak dokuczliwe jest siedzenie na twardym, jak mimo posiadania pośladkowej "poduchy" kości kulszowe dają czadu. Szympansy mające z nami wspólne 98,7% genów, j.w. - nie mają!
- mamy ścięgna Achillesa które do niczego nie służą podczas chodzenia. Szympansy mające z nami wspólne 98,7% genów, j.w. - nie mają!
- poświeciliśmy chwytność stóp na korzyść ich lepszego przystosowania do biegu (to już mój wkład w teorię, ale sami przyznajcie- tak zręczne manualnie stworzenie jak człowiek, było by jeszcze zręczniejsze mając 4 ręce zamiast 2. Wyobraźcie sobie utwory Mozarata grane na 4 ręce, utwory Chopina, Gershwina.... albo precyzję czwororęcznego chirurga! )
- i kluczowe- dlaczego jesteśmy tak wolni i słabi? Przeciętny szympans jest 7 razy silniejszy od dorosłego mężczyzny, ma na dodatek 4 chwytne kończyny, kły większe niż pies i jest w stanie zagryźć gazelę. Spróbujcie to powtórzyć.

Jak widać "urodzeni biegacze Tarahumara" mają we krwi
nie tylko bieganie ale i najnowsze trendy biegowej mody.
Kolor żółty ma królować na biegowych ścieżkach 2013. :)

Zd.: recycledminds.com
Ale to my, słabi, drobni, powolni, łysi, tylko 2 ręczni, bez kłów i pazurów wygryźliśmy wszystkich innych, łącznie ze wspaniałymi,  mocarnymi, inteligentnymi  neandertalczykami.

Dlaczego? Dlatego że mamy coś, czego nie ma żaden inny gatunek- wytrzymałość na długie dystanse bez względu na temperaturę oraz umiłowanie biegania.
To tłumaczy fenomen maratonów- bo musi być jakiś powód, że bez względu na aurę, geografię, cokolwiek, ludzie gromadzą się w wielkie stada, tylko po to, żeby dla zabawy, relaksu, zachcianki, po nic... przebiec sobie 42 195 m.
No na prawdę, w tym czasie można porobić wiele rzeczy które kosztują mniej potu, bólu, czasu na przygotowania, kasy na jedzenie (co zjedzone zaraz wybiegane i "apiat", w brzuchu burczy) a czasami nawet przynoszą wymierny zysk w dowolnej walucie i nie grożą kontuzją, wylądowaniem w szpitalu z wyczerpania, odwodnienia, czy może po prostu zwykłego oszalenia od tego biegania.
A jednak do maratonu w NYC potrafi się zgłosić dobrze ponad 100 (STO!) TYSIĘCY biegaczy. Z tej dzikiej chmary losowani są szczęśliwcy w ilości koło 39 tysięcy, których dopuszcza się do udziału w imprezie, no bo: "sorry men", ale nie zmieścicie się wszyscy na raz. Idźcie pobiegać gdzie indziej OK?
Maraton w NYC 2008.  Zd. zaczerpnięto z biegaj.pl
A cały ten szał niby po nic, ot tak, żeby przebiec to i dostać symboliczny medal wartości pęczka pietruszki.

Mnie to się klei- jestem zwolenniczką tezy, że człowiek tak naprawdę bardzo niedaleko odszedł od jaskiń i nic nie robi po nic. Tylko piórka zmieniliśmy- reszta jest ta sama, działąjąca na tych samych zasadach. Robimy to, na co zostaliśmy zaprogramowani.
"Jesteśmy potomkami sprytniejszych", lepiej przystosowanych, bardziej wytrwałych, zaradnych, po prostu lepszych. Robimy nie to co dyktuje wielki tłusty szef- czyli nasz mózg, ale tak naprawdę robimy ostatecznie to, co podszeptuje szara eminencja tego zarządu, odziedziczona w spadku po gadach. Mały, neurotyczny, nieufny, tępy, nieświadomy, uparty jak muł "chłopiec od mokrej roboty i ostatnia nadzieja w sytuacjach kryzysowych" - "Jego Szaro Nieoświecona Wysokość" pień mózgu. :-)

I się sypnęłam- jestem wielbicielką Petera Watssa.
I cóż że blog biegowy- jeszcze o tym napiszę.
Ciekawe czy Watts czytał MacDougala i czy biega (oj nie wygląda, ale kto go wie?)- na pewno by załapał piękno teorii urodzonych biegaczy.
Bo wystarczy wybiec i wpaść w typowy biegowy trans, i znów się klei ta teoria sama z siebie.

Cud klejąca się teoria  człowieka biegacza długodystansowego, nieustępliwego łowcy który  w szybko zmieniającym się klimacie, biegnąc z gołymi rękoma zbyt jeszcze głupi żeby wymyślić narzędzia mordu, po prostu zaganiał zwierzynę na śmierć, tłumaczy skąd ten mały, łysy cherlak wziął tyle białka żeby jego mózg mógł rosnąc jak szalony zwiększając moc obliczeniową.
Tłumaczy też, mało teraz popularny pogląd, że węglowodany jedzone jako podstawa diety nie są naszymi wrogami: nie tuczą, nie zabiją, nie powodują cukrzycy, jakże teraz modnej "opony kortyzolowej" a są konieczne i naturalne jeśli tylko żyjemy zgodnie z przeznaczeniem a nie siedzimy głownie tyłkiem na kanapie kombinując jak koń pod górę, jak by tu się nażreć a nie rozpęknąć. :-)))
NYC maraton 2011.
Zd. z the-marketeers.com
I tu zaczynają się kolejne szałowe i wciąż klejące się teorie: empatia, wyobraźnia, inteligencja, praca zespołowa, świadomość, zdolności algebraiczne ... te wszystkie rodzynki pięknie sklejone w jedną teorię człowieka urodzonego biegacza, w pyszną, rumianą , drożdżową babę nadzianą rodzynkami do wypęku.
Polecam konsumpcję mimo stylu (amerykańskiego) i chaosu w jakim jest napisana. Wiele tłumaczy.

Zjadając bezkarnie banana wieczorową porą*
choć przed chwilą jadłam jabłko, ryż i sos pomidorowy.
Dyrdaczkiem pozdrawiam
Ratlerek

A kot mówi ze żaden wyczyn, i że on jak Rysiu, też tak biegał maratony, jak był małym Murzynkiem.
?
No nie wątpię, tyle że chyba w spaniu, żarciu albo gubieniu tony futra na czas te maratony były.:/ 

 *Tak WIEM!
OWOC! Wieczorem! Zuo i tona "bad, bad" węglowodanów.
I co z tego i tak wybiegam. :)

środa, 13 marca 2013

Zemsta Achillesa.




Taką mieliśmy cudną pogodę. ->
Bite półtora tygodnia sztorm, zimnica, i na koniec przeleciała zamieć śnieżna. W lesie lód, w mieście wietrzysko łeb urywało.
Kot miał rację- wiosny ani widu ani słychu.
Ale się nawet pobiegało.

Niestety Ratler jak Achilles ma swój słaby, najsłabszy punkt. Ścięgno Achillesa w prawej nodze.
W lewej albo ścięgna nie mam, albo mam extra zdrowe.
Jako hipochondryk na etacie, skłaniam się bardziej ku tezie, że w nodze lewej jednak tego ścięgna nie mam, dlatego mnie nie boli. Albo już wygniło, dlatego nie boli?
Muszę sobie przemyśleć która wersja jest bardziej potworna.
Więc na razie koniec biegania do odwołania. Przerwa techniczna.

Profil niedzielnej trasy- po pierwszym 0,5 km. widać zbieg który mi popsuł nogę.


Il. z art. "Achilles Tendon: Tendinitis and Tears"





A wszytko oczywiście przez pogodę, bo to sztormowy wiatr nakusił mnie, na wybranie trasy z dłuuugim ostrym zbiegiem - miałam nadzieję że schowam się nisko między wzgórzami w lesie przed wiatrem. Niestety zbieganie ciągle mi szkodzi, a że na dodatek leciałam szybko żeby jak najszybciej się schować w las- to już zaraz po zbiegu czułam że ze ścięgnem źle. Pod koniec biegu już było całkiem źle.

Brad Pitt jako Achilles. 








Walkę z bólem i opuchlizną mam coraz bardziej obcykaną.
Przede wszystkim rozciąganie tylnych mięśni nóg od góry do dołu z uwzględnieniem szczególnej troski Achillesów.
Maszerowanie, Achillesy regenerują się w marszu. Najskuteczniejsze jest maszerowanie pod górę.
Zamiast marszu mogą być schody- wchodzenie i schodzenie po schodach bez dostawiania stopy na pietę. Nie na palcach- należy postawić stopę na śródstopiu i prawie dotknąć stopnia pietą ale nie opierać na pięcie ciężaru ciała.
Rozciąganie ścięgien na stopniach.
Masaż odprowadzający krew z okolicy objętej stanem zapalnym.
Chłodzenie.

I na tych jakże miłych i produktywnych zajęciach mija mi czas. Dobrze że chociaż na aquaaerobik mogę chodzić - ta forma ruchu nie powoduje ani pogorszenia się stanu nogi, ani bólu. Chłodna woda chyba nawet pomaga.

tydzień
poniedziałek 04.03
środa 06.03
sobota 09.03
3
28,50'  średni puls: 147, 4,076km
54,59' średni puls: 151 max: 174,
8,31km
+ przebieżki: 8 x 100m
-  tempo max p. 3,22 
48,39'  średni puls: 141 max 179
 (179 !?co ja robiłam?)
 7,00km
+5x6 zajaczków
plan zakładał25' 75%25' 75% + P 8x100m/100m marsz40' 75% + spr
tydzień
niedziela 10.03


3
47,32'  średni puls: 148, 6,671 km



plan zakładałx


Mam coraz większy szacunek do planu, chyba będę musiała odszczekać wszystkie kalumnie jakie  z siebie wydaliłam na temat planów biegania. Widzę postępy, a to przecież dopiero początek.


A kot mówi : A NIE MÓWIŁEM z tym bieganiem?! 

Pieskiem płynę pozdrowić,
Ratlerek

P.S.
Michał Kwiatkowski zakończył wyścig Tirreno Adriatico na miejscu 4 w klasyfikacji ogólnej i miejscu 1 w klasyfikacji młodzieżowej. Wspaniale walczył w etapie czasowym- był ogólnie 8 i zabrakło mu (JEDNEJ!!!) cholernej sekundy żeby wyprzedzić Alberto Contadora i stanąć na podium.
Szkoda, ale to i tak wielki sukces - "z takimi przegrać to jak wygrać", że sobie pozwolę sparafrazować. :-)
Brawo Michał!

W pierwszej 10tce klasyfikacji ogólnej  przyjechał też Przemek Niemiec- miejsce 9.  Kolejna perła młodego polskiego kolarstwa. :-)
Przemek Niemiec. Zd.: (Fot. teamlampre.it/bettiniphoto)

sobota, 9 marca 2013

KWIATKI POLSKIE :-)

Kwiatek :-)   .Zdjęcie: OPQS/Tim de Waele
Nie biegowo (znów) ale muszę.
Michał Kwiatkowski, jadący w aktualnie trwającym wyścigu szosowym Tirreno Adriatico w grupie Omega Pharma - Quick Step  po dzisiejszym etapie jest... LIDEREM klasyfikacji ogólnej!
4 sekundy zapasu.
Ojechał Contadora (któremu zresztą wiernie kibicowałam).
Michał jechał  w koszulce lidera w klasyfikacji młodzieżowej, co już było sukcesem.
Na kolejny etap wyjedzie w koszulce LIDERA.
Kibice wyścigów szosowych chyba będą się szczypać czy to jawa, czy to sen.
Zdjęcie: Mikołaj Kuras/Agencja Gazeta
Ależ talent nam urósł, a chłopaczek ma dopiero 23 lata- jeszcze wszytko przed nim. :-)

Zostały jeszcze 3 etapy w tym czasówka - Michał jest świetnym czasowcem- chłopak ma realne szanse na wygrania całego wyścigu. Trzymajmy kciuki!!!!

Reszta Polskich Wilczków w Tirreno Adriatico 2013:
Maciej Bodnar (Cannondale)
Przemysław Niemiec (Lampre - Merida)
Bartosz Huzarski (Netapp-Endura)
Tomasz Marczyński (Vacansoleil)

Brawo chłopaki!!!


Trzymający kciuki,
pozdrawia
Ratlerek.

A kot mówi, że jakby miał rower to by pojechał szybciej.
I że w dodatku jest przystojniejszy....  (?!)


I jeszcze Magda Gwizdoń właśnie wygrała biathlon. :-)))

piątek, 8 marca 2013

Nie biegowo. AQUAFITNESS.

Oprócz tego że Ratler się uaktywnił pod koniec 2012 r. biegowo, to od ponad 2 lat moczy Ratler 3 razy w tygodniu swój odwłok w basenie na zajęciach aquafitnessu (aqua aerobiku).

Więc parę słów o tej formie aktywności.
Z ręką na sercu, mogę polecić aquafitness właściwie każdemu w każdym wieku, bez względu na stopień uaktywnienia ruchowego.
Mówi się wprawdzie, że jak coś jest dla każdego to jest do niczego, ale od każdej reguły są wyjątki.
I aquafitness właśnie takim wyjątkiem jest. 

Chwila relaksu -hantelki nad wodą.
Podczas ćwiczeń należy je trzymać zanużone.
Na zdjęciu  hantelki "trójki" - już nie przelewki. :-)
Aquafitness powstał na bazie rehabilitacji w wodzie.
Jest więc pozbawiony wad które często dyskwalifikują ze sportu osoby starsze, w ciąży, z problemami kręgosłupa, osteoporozą, o słabych stawach, dużej nadwadze, z powodu skłonności do kontuzji, po kontuzjach, lub zwyczajnych a jakże dokuczliwych halluksów czy żylaków.
Zajęcia są prowadzone w wodzie która aby były efektywne, powinna sięgać przynajmniej do pach.
Jest to ruch w prawie całkowitym odciążeniu.
Woda wypiera z siłą niwelującą nawet do 90% naszego ciężaru co doskonale się przekłada na relaks kręgosłupa i stawów.
Opór wody oraz konieczność aktywnego utrzymywania równowagi przy każdym ruchu powoduje uaktywnienie wszytkich mięśni.


Pas piankowy zapewnia pływalność bez względu na pozycję.
Dodatek piankowych hantelek i opasek na nogi, powoduje,
że nawet proste ćwiczenia potrafią dać czadu.
Dodatkową korzyścią, zwłaszcza dla pań, jest masaż całego ciała jaki pojawia się jako wartość dodana, podczas intensywnego ruchu w wodzie. Woda intensywnie opływająca i masująca przy okazji nasze ciało, ma rzeczywiste właściwości  antycellulitowe, co można sobie samemu zaobserwować, łypiąc ukradkiem na aquafitnesski regularnie uczęszczające na zajęcia.
Panie regularnie uczestniczące w zajęciach, często starsze (nie brak pań w wieku + 60, 70 lat!!!) i wcale nie zawsze szczuplutkie, mają naprawdę ładne, gładkie ciała, sprężystą skórę.
Żadne cudowne balsamy antycellulitowe "fanaście w jednym", z pompką, masażerem i cudem na kiju, nie dają takich efektów. Słowo!


Zajęcia na które uczęszczam trwają 45 minut, są prowadzone przy muzyce przez instruktorki.
Nie trzeba umieć pływać!
Nie trzeba zanurzać głowy pod wodę.
Na czas zajęć, jest się opasanym wypierającym pasem piankowym, który zapewnia nam pływalność  i bezpieczeństwo. Człowiek w zapiętym pasie unosi się na wodzie jak korek :-).
Kto mimo pasa ma w sobie lęk przed utratą gruntu pod nogami- może na całe zajęcia pozostawać w płytszej wodzie.

Zajęcia są urozmaicane akcesoriami typu: piłki, piankowe makarony, nakładki na stopy i dłonie, krążki, hantelki o różnym stopniu wyporności.
W przeciwieństwie do zwykłych ciężarków które trzeba podnieść, te ustrojstwa trzeba wepchnąć pod wodę, co uaktywnia  mięśnie o których istnieniu na ogół  nie mieliśmy pojęcia.

Co trzeba mieć: kostium kąpielowy najlepiej 1 częściowy, czepek, ręcznik, klapki i chęć szczerą.
Reszta sprzętu jest wypożyczana na zajęciach przez organizatora.

Akcesoria do ćwiczeń:
 pas piankowy, makarony, piankowe hantelki.
Używa się także piłek, nakłądek na stopy, dłonie,
krążków wypierających.
Po 2 latach uczęszczania na aquafitness mam:
- dużo mniej  problemów z moim "korkociągiem" (kręgosłupem). Mimo że prosty nie będzie już nigdy, to boli mniej, rzadziej, ogólnie mniej o sobie przypomina mimo że "damesa" jak na obcasach chadzała tak chadza.
- wzmocnione i ładnie umięśnione plecy
- ładnie umięśniony brzuch i ramiona
- bardzo wzmocnione mięśnie boczne tułowia
- zero !!! cellulitu, mimo że nie poświęcam walce  z nim najmniejszej uwagi. Żadnych antyC-balsamów, masowania, rolowania, cudowania, wytapiania, diet.
- końską odporność. Jednak wymaczanie się przez cały rok w zimnej wodzie świetnie hartuje.
Przez te 2 lata, 1 raz miałam katar (bez gorączki, bez innych dolegliwości, nie bakteryjny)
-i mój kręgarz jest zachwycony. :)

Naprawdę polecam.
I biegnę pozdrowić,
Ratlerek.

A kot zaniemówił.
Taka OHYDA!!!! WODA!!!  Z WŁASNEJ WOLI DO WODY WŁAŻĄ SZALEŃCY!!! Phhhhh....
I umknął pod komodę przemyśleć sens dalszego mieszkania z ohydnymi wymoczkami.

*Zdjęcia zaczerpnięte ze stron organizatorów zajęć aquafitness.

czwartek, 7 marca 2013

Po ratlerzym nosie WIOSNĄ powiało!

Adidas "no name"
Wiosną powiało mi po nosie, a raczej dopiero nadzieją na wiosnę, co dwojakie wywołało skutki.
Z jednej strony dopadło mnie przednówkowe lenistwo, co widać na przykład po aktywności blogowej.

Z drugiej strony, powiew wiosny wywołał wzmożoną aktywność zakupowo-biegową.
Adidas Climacool Freshride



Stare, wierne człapaki: Adidasy "nonejmy" zakupione wieki temu w Macro, dożywają swych dni coraz rzadziej użytkowane, a coraz chętniej i odważniej zastępowane przez następców - nomen-omen w kolorze wiosennych krokusów.
"Wszytkich" namolnie, wszędzie pytałam o opinie i co mi radzą i "wszyscy" radzili "nie kupuj, nie będą dobre" ale się jest mułem i się robi co się sobie samemu wymu(yś)li
 - więc są: Adidasy Climacool Fresh Ride.
Obsługa w sklepie chyba mnie nienawidzi i więcej nie wpuści- buty zaklepałam 5 dni wcześniej na nadchodząca promocję, a potem jeszcze przyjeżdżałam, rozmyślałam się, rozmyślałam się z rozmyślenia, mierzyłam jeszcze raz wszytko w 3 rozmiarach jak leci. Po tych akcjach kupiłam co pierwsze upatrzyłam.
Rokują całkiem dobrze. Przebiegłam w nich przez kolejne 3 dni: 8,6 i 10 km a potem bieg zadaniowy z przebieżkami, w okropnych jeszcze, mocno zimowych warunkach i żadnych problemów nie nastręczyły, wstępnie zachwyciły, choć jeszcze nie czas na rzetelną ocenę.
Mizuno Wave Fortis 3


Bardzo mnie  to cieszy, bo mam już niestety na koncie kompletnie nietrafiony zakup butów biegowych Mizuno Wave Fortis 3.
Nie jestem w stanie przebiec w Mizunach kilometra i nie okuleć przy okazji na obie nogi we wszystkich stawach. Najgorsze, że po próbach biegania w Mizunach pojawiły się oprócz typowych ratlerzych, starczych dolegliwości typu:  nawracające zapalenie ścięgien Achillesa, bóle w stawach skokowych i kolanowych (ale Dżarka przecież bolało bardziej!) , także dość dokuczliwe bóle w stawach biodrowych, co mnie na początku przeraziło i kosztowało wizytę u fizjoteraputy.
No bo przecież to na pewno jakaś straszna choroba, stawy do wymiany, tragedia i wózek inwalidzki - już namierzałam odpowiednio szykowny dla damy.
Oczami wyobraźni widziałam się już na na stole operacyjnym, otoczona sztabem chirurgów w woderach, brodzących po kolana w mojej krwi, którzy z radością i cieknąca z uciechy pianą z pysków, wydłubują mi panewki biodrowe dłutem i siekierą i wbijają w to miejsce młotkiem sztuczne stawy  metalowe, które zaraz obrdzewieją, będą skrzypieć i się zacinać i będę miała zakażenie...

Być hipochondrykiem to dodatkowy etat. :P

Buty Mizuno Wafe Fortis 3 mają bardzo dobre opinie i są zwyczajnie śliczne.
W przymiarce  bardzo wygodne- w sklepie zmierzyłam WSZYTKO, i one podpasowały mi najbardziej.
Leżały idealnie, nigdzie nie uciskały, lekkie, zgrabne, wydawały się też bardzo "dynamiczne".

Niestety moje doświadczenia już z biegania w nich są takie, że nie są to chyba buty dla lekkiej osoby (ważę koło 48-9 kg), która  potrzebuje podczas biegu swobodnie zginać stopę przy odpychaniu się nią od ziemi. Sztywna, dość wysoka podeszwa o amortyzacji medium, jest za twarda i za mało wrażliwa na nacisk stóp lekkich osób, wyklucza zginanie stopy - noga może pracować tylko w stawie skokowym.
Mizuno Wave Fortis 3
To powoduje że amortyzacji od buta jest 0, "nul", a przez usztywnienie stopy nie ma też naturalnej amortyzacji ze stopy, więc całe uderzenie idzie wyżej: w stawy i kręgosłup.
Buty są dodatkowo mocno sztywne, dość wąskie i mocno trzymające stopę- mają bardzo sztywne i wąskie, bardzo mocno trzymające zapiętki - dla osób z tendencją do pobolewania  Achillesów - to koszmar.
Ogólnie to miałam wrażenie, że biegam na łyżwach.
Bieżnik jest  zadowalający, całkiem dobrze trzyma się na śniegu, lodzie, liściach, nie włazi w niego żwir.
Niestety- z mojego punktu widzenia to był zakup do bani.
No będę miała buty na spacery chodzone, bo trzeba im przyznać, że nigdzie mnie nie otarły i o ile tylko nie próbuję w nich biegać, to są bardzo wygodne, przewiewne i na dodatek tak zwyczajnie ładne.

A biegowo: no pobiegałam.:-)
Według planu i dodatkowo.
To był dobry tydzień pod tym względem, choć biegało się ciężko, bo pogoda choć słoneczna uniemożliwiała bieganie po mieście czy osiedlu - sztormowy wiatr natychmiast zaganiał do lasu między wzgórza gdzie ciszej.
Niestety w lesie u nas jeszcze kompletna zima- bardzo dużo, bardzo mokrego i śliskiego śniegu.
Tak dużo, ze jeżdżą konne sanie ciągnąc kuligi saneczkowe, a i narciarzy jeszcze cały rój na najfajniejszych ścieżkach.
Na bardziej uczęszczanych drogach żywy lód podlany wytapiającą się wodą, na wąskich ścieżkach gruda, lód i woda a pod tym wszystkim śnieg.

tydzień
wtorek 26.02
piątek 01.03
sobota 02.03
2
38.45'  średni puls: 147, 4,914km + 5x6 "zajączków"
57.28' średni puls: 151, max:173, 7,956km +P 6x100m + 5x 6 "zajączków"
Najwyższe tempo P: 4.19 - P. wyszły w miarę równe.
48.13'  średni puls: 155, 6,583km 
plan zakładał20' 75%20' 75% + P 6x100m/100m marsz30' 75% + spr
tydzień
niedziela 03.03


2
1.24 godz,  
średni puls: 150,
 10,899 km 
+ 5x6 "zajączków"


plan zakładałxxx
 

I z tym optymistycznym akcentem,
biegnę pozdrowić
Ratlerek

A kot powiedział, że krokusy to mi prędzej na nosie urosną, niż ta wiosna w końcu przyjdzie. 
I poszedł grzać futro pod kołdrą, malkontent jeden.