niedziela, 12 maja 2013

Kaczkowski z kapustą.

Bieszczady pożegnały nas zimnem, mgłą i deszczami. To chyba na osłodę, lżej było wyjeżdżać.
Ale że jak wiadomo nie ma złej pogody na bieganie, postanowiłam ostatniego dnia znaleźć w końcu Kaczkowskiego, którego szukałam, biegałam w tą i z powrotem, w górę i w dół, w duchocie, skwarze, strugach potu i w lęku przed niedźwiedziami. Uparłam się i znaleźć postanowiłam a na dodatek miałam w planie pożywić się na koniec rzadkim frykasem .
Fotorelejszyn:


Śniadanko na dobry humor i bieganie. Owsianka oczywiście. A po owsiance kawka, godzinne studiowanie mapy ze wszystkich stron (mistrz nawigacji się kłania) i wyrysowanie planu biegu do zabrania ze sobą. Na zapamiętanie trasy nie liczę, w prawo czy w lewo za pierwszym zakrętem nie pamiętam.


Wybiegłam z Woli Matiaszowej, kierując się do Bereżnicy Wyżnej. Wcześniej wspomniany Kaczkowski Zygmunt (pisarz i powstaniec), był przez jakiś czas jej właścicielem. Niestety nie najlepszym. Mało go gospodarowanie obchodziło, zaglądał do majątku sporadycznie w latach 1844-46.


Pierwszych śladów Kaczkowskiego szukałam na cmentarzu przy Bereżnickiej cerkwi, obecnie w użytkowaniu kościoła rzymsko-katolickiego.
Cerkiew pod wezwaniem św Mikołaja Cudotwórcy została zbudowana przez cieślę Jana Hantkowskiego w latach 1830-39.
Śladów Kaczkowskiego nie znalazłam, natomiast wypatrzyłam grób dużo wcześniejszego właściciela Bereżnicy Karola Szczepanowskiego (1833-1855)
Pobiegłam dalej, szukać śladów po Kaczkowskim.



Pogoda była mglista i mokra, droga pod górę, a sama Bereżnica żegna widokami niezaciekawymi, ale kto szuka nie błądzi. Tym razem znalazłam na rozdrożu resztki "czegoś" co prawdopodobnie było pamiątkowym głazem ustawionym Kaczkowskiemu. Przebiegałam w koło niego wcześniej, ale dopiero mozolne studiowanie mapy uzmysłowiło mi, że ta kupa kamieni może być na pamiątkę po kimś.

Oj chyba nie zasłużył się mieszkańcom Bereżnicy Pan Kaczkowski. Jak widać jak zły gospodarz, to i bycie pisarzem i powstańcem nie pomoże.
Pobiegłam dalej, zbiegając z asfaltu na polną drogę w kierunku Górzanki i celu biegu Wołkowyj. Było już tylko ładniej i ładniej.


 

Oczywiście się pogubiłam na skrzyżowaniu i ratować mnie musieli robotnicy ryjący we czterech leśną drogę. Prawie na klęczkach mnie zapewniali, że nie mam biec w lewo tylko w prawo, a ja trzymając swoją własnoręcznie wyrysowaną mapkę upierałam się, że właśnie że w lewo i dlaczego w prawo skoro chcę do Wołkowyji. Dzięki Bogu jakoś mnie przekonali.

Po drodze jeszcze trochę zwiedzania w biegu:
Przepięknie umiejscowiony kościół w Górzance, skryty pod wiekowymi, rozłożystymi dębami.
Początek Wołkowyji- przydrożna kapliczka...
...zamykana na skobelek. Każdy może wejść, jeśli tylko taka jego wola.
I kres biegu. Karczma "KUŹNIA" w Wołkowyji serwująca zdrożonemu wędrowcowi kapuśniak z własnej kiszonej kapusty, suto okraszany boczkiem. Niebo w  gębie, mówię Wam.
Dają tam jeszcze boskie placki ziemniaczane z sosem gulaszowym, okraszonym śmietanką i w towarzystwie surówki z owej domowej roboty kiszonej kapustki.


Miłe jest takie bieganie. Niespieszne, nie mające na celu nic poza pobiegnięciem sobie gdzieś gdzie się chce coś zobaczyć, zwiedzić, lub po prostu rozejrzeć się po okolicy.
Jednego mi tylko w tym wszystkim zabrakło, innych biegaczy. Nie spotkałam ani jednego przez te 6 dni biegania i chodzenia po okolicach Soliny

Kot ma zakaz odzywania się!
Tylko patrzcie kogo wywołał z lasu.
TAK! To swieży ślad misia, odciśnięty w błotnistym szlaku na Korbani. Aleśmy wiali!

6 komentarzy:

  1. Świetna wycieczka :-). Ach, tęsknię za górami... Dobrze, że w tym roku urlop górski nam się szykuje, więc pobiegam i w Austrii, i w Czechach :-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę fajna sprawa, już Ci zazdroszczę. :-)
      Ale jak chcesz tam biegać, warto się przygotować.
      Ja sobie tak myślę, że okropną prowizorkę odstawiłam. Chociaż nieśmiertelnik warto mieć.

      Usuń
    2. To co radzisz w ramach przygotowań górskich? Z chęcią posłucham i się zastosuję :-).

      Usuń
    3. Sama muszę to jeszcze przemyśleć.
      Na 100% brakowało mi czegoś większego niż tzw "nerka" , żeby móc zabrać ze sobą mapę okolicy z dobrze widocznymi szlakami i drogami gruntowymi, jakąś przegryzkę, pieniądze jakieś na bilet autobusowy, jakiś dokument tożsamości, trochę wody, telefon, może wsadzić tam wiatrówkę bo pogoda w górach kapryśna.
      Bez tego strach robić więcej niż kilka km.

      I koniecznie nieśmiertelnik, najlepiej we wściekłym kolorze opaski na rękę, żeby od razu było go widać.

      Usuń
  2. A czemu właściwie tego Kaczkowskiego tak szukałaś? Bo z tego co piszesz, nie jest to postać jakoś szczególnie dla regionu zasłużona...

    A jakbym taką stópkę misia zobaczyła to bym chyba takiego turbodoładowania dostała, że bym do samego morza dobiegła ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szukałam Kaczkowskiego, bo zobaczyłam na mapie znak i napis że jakiś obelisk tam dla takiego jest. Nazwisko śmieszne to poszłam powiedzieć mężowi. A on mi na to: a widziałem jak przejeżdżałem.
      No to ja pobiegłam raz- NIC nie znalazłam choć latałam w tę i z powrotem jak głupia.
      Przyleciałam z pretensją- gdzie widział obelisk Kaczkowskiego a mąż że ... on nie widział, nic nie wie, nic nie mówił, nie wie o co chodzi wcale tamtędy nie jeździł. To sprawdziłam kto to był, znalazłam ze głaz nie obelisk i już się zacięłam że znajdę skoro na mapie jest. No i po drodze na kapuśniak był.:-)

      Ślad misia nas nieźle wystraszył, dziecko młodsze prawie się poryczało ze strachu, odechciało nam się buszować po mało uczęszczanych szlakach- a na Korbanię szlak świetnie oznaczony, ale prawie nie wydeptany miejscami- chyba mało kto tam chodzi oprócz misia.

      Usuń