środa, 15 października 2014

Dzień dobry, miły dzień!

Nawet nie 7 rano a "oni" już tu byli.
Długie wybieganie, jest jak dobrze opowiedziana historia o niczym.
Jakby się nie toczyła, wciąga i skupia na sobie uwagę, nawet jeśli do niczego spektakularnego nie prowadzi.
Zostawia po sobie  miło kojarzący się ślad w pamięci.

Nie jestem porannym ptaszkiem, jestem zdeklarowaną sową. Leniem i piecuchem, ceniącym sobie luksus weekendowego wylegiwania się pod kołderką, obfitych rodzinnych śniadań a po nich  powolnego dobudzania się przy nieśpiesznej kawce w słodkim nieróbstwie.
Wschód słońca jakoś mało mi się kojarzy z duchowymi uniesieniami i  ekscytacją doznaniami estetycznymi. Prędzej  mój kwaśny wczesnoporanny nastrój spowoduje porównanie go do odrażającej plamy z kechupu.

Nic dziwnego więc, że heroiczna próba realizacji porannego długiego wybiegania, wpędziła mnie w dość kwaśne humory.
Tyle niewygód.
Pobudka w środku nocy (6.30 rano w sobotę, zbrodnia przeciwko ludzkości!), śniadanko skromniutkie: banan i do widzenia. Niskie słońce razi w oczy, w głowie jeszcze się tumani.
A ty człowieku biegaj. No chyba za karę.

I tu pojawił się fenomen długiego wybiegania.
Świat najwyraźniej sprzyja człowiekowi w truchcie.
Już kilkaset metrów od domu, przywitał mnie transparent z życzeniami.

Po takiej dedykacji od świata, ciężko tkwić w swoim kwaskawym nastroju. Głupio tak nawet.

Pomyślałam sobie, że właściwie to  mam już za sobą wszystkie najgorsze rzeczy jakie mogły mnie spotkać w sobotę i może być już tylko lepiej.
Mogę się już skupić tylko na przyjemnościach, więc... prawa, lewa, prawa, lewa, szur, szur, szur po polnej drodze która w swej łagodności ujawnia, że nie ja pierwsza dziś wstałam.
Odbite na niej ślady biegowych butów jasno świadczyły, że parę osób wstało jeszcze wcześniej więc nie mam aż tak źle. Zawsze to jakaś pociecha.
Dalej było już pogodnie, medytacja w ruchu, piękna pogoda wczesnej jesieni i całkiem nowa trasa pod stopami.
Co dziwne, nie zgubiłam się ani razu. To był chyba kolejny prezent od świata, dla człowieka w truchcie.

A po powrocie dostałam od męża rekompensatę za nijakie śniadanie przedbiegowe. Ciasteczka czekoladowe jego wypieku. Jakiś milion kalorii, ale przecież i tak wybiegam więc co z tego?


Trzeba będzie powtarzać czasami bieganie o poranku. Opłaca się.

Biegowo pozdrawiam,
Ratlerek

A kot mówi, że on ma w nosie. 
By nie wstał przed 9-tą, nawet za 10 puszek z tuńczykiem. 
Nawet za taczkę śledzi i całego woła.

3 komentarze: