sobota, 22 czerwca 2013

10km, NOCNY BIEG ŚWIĘTOJAŃSKI, 3/4 GPX Gdyni 2013.

Noc Kupały i 4363 osoby w biegu. :-)
O-RA-NY!
Taka kupa ludzi, dobiegła do mety w gdyńskim Nocnym Biegu
Świętojańskim 2013 a wśród nich, dobiegł Świętojański Ratler.

Przyjechałam na start jakieś 40 minut wcześniej eskortowana przez 1/4 część Teamu Bez Kota i od razu po wyjściu z samochodu wpadliśmy w tą cudowną atmosferę "Miasta Które Biega". To jest naprawdę niesamowite przeżycie, zwłaszcza nocą. Bardziej mnie to rusza nawet, niż samo już biegnięcie. Ta atmosfera oczekiwania, wspólnego celu, porozumienia.  Tworzy się jakaś magia.
Tłum ludzi zdążający w jednym kierunku  z tym samym zamiarem. Tłum w biegowych ciuchach, rozmawiający o bieganiu, truchtający w tą i z powrotem, mający 1 cel - pobiec.
Euforia fruwa w powietrzu, gęstsza i szybsza niż tegoroczne stada komarów. Komarom da się uciec, euforia biegania dopada bez względu na tempo.
Przydała mi się ta zaraźliwa euforia, bo  w formie byłam kiepskiej. Po koszmarnym dniu w pracy, wyżebranym nastawianiu kręgosłupa w ostatniej chwili, wymięta psychicznie, wymęczona fizycznie, zwyczajnie senna i wciąż nie w formie w wyniku nękających bóli nóg i krzyża, potrzebowałam trochę motywacji.
W dodatku koleżanka Franklina która przyjechała do Gdyni na bieg, tak się skutecznie zawieruszyła w tłumie biegaczy i kibiców, żeśmy się w końcu nie znalazły.
Szkoda.
Ale mimo wszytko, to był fajny bieg.

Odrobiłam krótką ale nawet jak na mnie solidną rozgrzewkę i czas się zrobił ustawiać na start. Po dojściu do stref... zatkało mnie. Takiego ścisku nie widziałam jeszcze. Ludź przy ludziu, upchnięci jak sardynki w puszce. Trzeba było się dosłownie wpychać w tłum depcąc ludziom po nogach. Nie bardzo  byłam zdecydowana w którą strefę mam wejść-  były z góry poprzydzielane a ja niezbyt uważnie przeczytałam SMSa. A jak się już wepchnęłam i rozejrzałam po numerkach startowych sąsiadów, to dopiero  skojarzyłam że jednak wlazłam nie w swoją strefę tylko jedną dalej. Ale że wepchnęłam się w sam środek, to już mi się nie chciało wyłazić i drugi raz wpychać. Sobie pomyślałam : "a tam, pewnie będą biec moim tempem, najwyżej nie będą mnie wyprzedzać". I to był błąd.
W takim ścisku, dobre ustawienie się to  podejrzewam i z minuta mniej na czasie.
Na drugi raz będę mądrzejsza.
Start tradycyjnie zainicjował wystrzał z ORP Błyskawica równo o 23.59.
Zaczął się Nocny Bieg Świętojański, zaczęła się najdłuższa noc roku  i zaczęła się jego najpiękniejsza pora: lato!
Przed startem. Na pierwszym planie "Słoneczny Patrol" - BCT Team (biało-pomarańczowa koszulka). Nóżki rowerzysty. ;)
I zaczął się młyn. Linię startu przekroczyłam po 2 minutach i 48 sekundach i dosłownie utknęłam w próbującym biegnąć na ostrym zakręcie tłumie.
Początkowe kilkaset metrów to był świński truchcik i dosłowne rozpychanie się na łokcie. Trzeba było uważać żeby nie oberwać przypadkiem łokciem w twarz od wyższych biegaczy, uważać żeby nikt nie nadepnął na nogę, nikomu nie nadepnąć na nogę, nie poplątać się nogami z innymi biegaczami i... zwyczajnie nie dać się wywrócić. Po jakichś 300 metrach widziałam jak doszło do zderzenia biegaczy i ktoś przewrócił się i przeszorował nieprzyjemnie po asfalcie.
Pierwsze kilometry przeleciały mi na przepychaniu się do przodu. Obieganie, slalomowanie, rozpychanie się, od: "uwaga! przepraszam!"  zachrypłam prawie. Od odmachiwania w przeprosinach na  : "ej!, spóźnialska!" wykrzykiwane jak ludziom drogę zabiegałam tuż przed nosem, żeby jakoś się zmieścić po ich wyminięciu, prawie mi ręka odpadła. Był taki tłum, że właściwie nie wiedziałam gdzie jestem, tylko gąszcz ludzi biegnących obok za i przede mną. Urok wzrostu ratlerzego - musiałabym podskoczyć żeby się rozejrzeć i zorientować. A tak, to widziałam tylko asfalt i migające podeszwy współbiegaczy, ich plecy lub przepiękny Świętojański księżyc w pełni.
ASFALT! - nie pamiętam kiedy biegałam po asfalcie, jaki to jest jednak luksus w porównaniu do piachu po kostki i wertepach w lesie! Przyroda przyrodą, liście, świeże powietrze i te rzeczy, ale bieg po asfalcie to jednak TO! Ja chyba jestem niereformowalnym do szpiku kości miejskim szczurem, na wieki wieków amen.

Dopiero  gdzieś na wysokości hali targowej, wbiegłam w grupę biegnącą mniej więcej tym samym tempem co ja.
I mina mi zrzedła, bo właśnie gdzieś tam, wyprzedził mnie tak na oko 90cio letni biegacz.
W pięknym stylu i z przysłowiowym "palcem w nosie".
No cóż...
Ratler Świętojański.  Zd.: Puchaty
Po chwili depresji doszłam jednak do wniosku, że lepiej być wyprzedzoną przez żwawego 90cio latka, niż spędzić taką piękną  noc na siedzeniu na kanapie.
A już całkiem poprawili mi humor cudowni kibice jak zwykle ustawieni na około 4-5 km.  Krzyczący, klaskający. Do tego  bieg umilała mini kapela grająca tam od serca i z uśmiechem. Dzięki, to było naprawdę fajne!!! :-)

Przed Świętojańskim podbiegiem wiernie czekał mój Puchatek, z wodą. W sumie nawet nie chciało mi się pić, ale było mi tak potwornie, przeraźliwie, okropnie gorąco, że postanowiłam wykorzystać wodę do schłodzenia. Oblałam sobie głowę, kark, koszulkę a resztę  wyrzuciłam kulturalnie celując butelką w miejsce pomiędzy kibicami.
Puchatek twierdzi, że nie trafiłam.
To znaczy trafiłam.
W buty kibica.
Sorry.

I na tym etapie zaczęło wyłazić moje ogólne zmęczenie. Niby wbiegłam dobrze Świętojańską (bardzo motywował super doping z chodników!)  bo trzymałam tempo grupy a nawet wyprzedzałam, ale dłużył mi się ten podbieg niemiłosiernie i pod Urzędem Miasta miałam z lekka dość biegania.
W dół  ciężko mi się było rozpędzić, odzywający się gdzieś pod blokadą ibuprofenu ból kolana, straszył  wizją kontuzji i skracał krok. Pozbierałam się na bulwarze, przestałam myśleć o zmęczeniu bo zatchnęło mnie (jak zwykle zresztą nocą) piękno Gdyńskiej linii brzegowej. Światła Miasta z Morza odbijające się na tafli zatoki, dalekie lśnienie Półwyspu Helskiego . Gdynia nocą wygląda jak lśniąca diamentowa kolia rzucona na morski brzeg.

Na finisz trochę zbrakło sił. Coś tam niby wykrzesałam, ale na góra ostatnich 300 metrach zaledwie.
I tuż przed metą miałam nieprzyjemność oglądać kolejną wywrotkę biegacza.  Ktoś tam  się z kimś zaplątał i wystarczyło.
Na metę wpadłam z czasem netto prawie bliźniaczym do tego z Biegu Europejskiego: 00:55:41.

Medalik. :)
 I jestem i nie jestem zadowolona. Głowa mówi, że w tych warunkach i przy takim ogólnym zmęczeniu to czas dobry. Bo wsłuchując się w siebie przed biegiem, szacowałam na  56-7 minut albo i 58.
I to mówiła głowa, na zimno. No ale skoro już pobiegłam, to ambicja chciałaby lepiej. Najlepiej żeby było 54 z ogonkiem więc zgrzyt jest.
Na to odczyty z pulsometru  kwituje, że i tak było dobrze, bo pulsy z biegu jednak mówią o zmęczeniu. Niższe niż w Biegu Europejskim mimo gorąca, a jednak tempo utrzymane. Pulsy w BE oscylowały na poziomie 174/197 , a teraz przy takim samym czasie biegu i duuużo wyższej temepraturze : 170/186. Nie miało serce mocy wchodzić na wyższe obroty. Za mało spania, za dużo stresu.

Tak czy siak, to był fajny bieg.

A kot mówi, że w nocy to się śpi a nie lata jak potłuczona.
I czy pożyczę mu medal, bo dobrze w nim wygląda to by się poprzechadzał po balkonie.

3/4 koła GPX Gdyni 2013.



5 komentarzy:

  1. Łoooo, dobrze, że serce Ci nie wyskoczyło i samo nie pobiegło na 54 minuty ;-). I w sumie dziw, że 4,5 tys. biegaczy taki ścisk wygenerowało - w Bry przy 37 tys. chyba aż tak nie było :-D.

    Kiedy ostatnią część koła zdobywasz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W listopadzie i oby mnie nie pokręciło tfu, tfu.

      Ten ścisk wynika chyba głównie z wąskich ulic jakimi się biegnie.
      Teraz to już w ogóle sobie nie wyobrażam tych 37 tysięcy biegaczy na raz.

      Usuń
  2. Gratulacje!
    Zdjęcie z wianuszkiem rewelka :)
    Medal świetny, puzzlowy - ale kotu nie pożyczaj, jeszcze upuści z balkonu, no szkoda by było!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki!
      Medal faktycznie wymyślili świetnie. Bardzo mobilizuje bo by się chciało mieć całe kółko.
      Ja bym chyba bez tego nie pobiegła Świętojańskiego.

      Kotu nie potrafię odmówić niestety. :P
      Ale obiecał nie zgubić.

      Usuń
  3. Uff, nareszcie dotarłam po urlopie i się biorę do nadrabiania zaległości.

    Fajne masz tam na wybrzeżu te biegi. Aż by się chciało wyskoczyć na taką świętojańską imprezkę. Szkoda tylko, że biegło się aż tak niekomfortowo. Może to jednak błąd organizacyjny bo przy wąskich ulicach należałoby chyba puszczać kolejne strefy z większym odstępem czasowym. Ale chyba i tak było fajnie :)

    OdpowiedzUsuń