sobota, 7 grudnia 2013

Ksawery, Grity w śniegu i kurtka NB.



Przywiał Ksawery i mi planów nawywracał. Wszytko na opak.
Zaczęło się już wczoraj. Zapowiadany od paru dni orkan Ksawery radośnie hulał w najlepsze a wielu kierowców z tego co widziałam, opony na zimowe dopiero ma w planach wymieniać. Wywołało to masakryczne korki  na 3miejskich drogach więc nie udało mi się dojechać na wyżebrany, drugi zabieg na nogę.
Pokonanie 4 km zajęło mi 1,5 godziny.
O zdążeniu na zabieg  nie było mowy,  w tym tempie jechałabym  przynajmniej kolejne ze 4 godziny.
Chyba że wcześniej  skonałabym z nudów, głodu i złości. Więc nie dojechałam.
Po 3 tygodniach siedzenia na pupie i kurowania wściekłej nogi, poprawa jest wielka ale ciągle to nie jest etap wyleczenia.

Wczorajszy stres drogowy, wywołał we mnie takie ciśnienie  na przemieszczanie się biegiem, że tylko resztki rozsądku pozwoliły mi na  nie porzucenie samochodu w pierwszej lepszej zaspie, nie ubranie się w ciuchy biegowe wiezione ze sobą do przebrania na rehabilitacje i nie wrócenie do domu  biegiem.
Na 100% byłoby ze 2 razy szybciej i mniej by było przeklinania. Dzięki bogu nie miałam kurtki, a wczorajsza pogoda niespecjalnie zachęcała do biegów przełajowych w jednej letniej koszulce i spodenkach 3/4.

Dziś rano jeszcze Ksawery z za okna śpiewał, ale 1 rzut oka za szyby... i zatchnęło mnie.ZIMA!!!! POGODA!!!  Piękna, cudna, śnieżna zima. Musiałam zobaczyć jak się mają sprawy w lesie. :-)
Niech się noga wścieka, święta moja pani Natalia rehabilitantka z RehaSport, żywa patronka od nóg beznadziejnych, na pewno znajdzie sposób żeby mnie jakoś z kontuzji w końcu wyciągnąć. Więc dość siedzenia. Wystarczy że przez kontuzję przeszedł mi koło nosa dzisiejszy, pierwszy z serii 2013/2014 bieg po plaży o Grand Prix Sopotu TIMEX CUP. :/

Trochę śniegu Ksawery nawiał.
Wytrzepałam więc ciuchy biegowe z 3 tygodniowej warstwy kurzu i pogrzałam do... Biegosfery.
No bo gdzieżby indziej, przecież nowy zimowy sezon biegowy wymaga nowych zimowych akcesori jak TIRy wymagają zimowych opon na podjazdach 3miejskiej obwodnicy.
Czyli NATYCHMIAST!
Chciałam kupić tylko stuptuty, ale z braku laku wyszłam z cudowną kurtką typu softshell od NB.
Teraz już nie było odwrotu, noga nie noga, kurtkę i Brooksy na śniegu przetestować trzeba.

A w lesie...  zaczęło się niewinnie.
Zaplanowałam lekki marszobieg, coś koło 3 km,  bo po tygodniach siedzenia i nawet nie chodzenia za wiele (pierwsze 2 tygodnie byłam w stanie poruszać się z prędkością nie więcej jak metr na minutę a schody tylko windą ;/), bałam się, że wypluję płuca już po pierwszym kilometrze. No ale jest jak jest, niestety(?) okazało się, że forma nie odpuszcza aż tak szybko jak myślałam.
W końcu! Szlak biegowy pod stopami, głowa się wietrzy i piękno w koło. A w  wypoczętych nogach niespodziewana moc, pozwalająca bez trudu biec w śniegu, którego z każdym krokiem w głąb lasu przybywało. Więcej mi nie było trzeba, żeby pożegnać się z rozsądnymi planami.
Więc: jeszcze tylko do tego zakrętu, jeszcze tylko ten podbieg, ojej!, a tędy jeszcze nikt nie szedł, o!, tu nie mogę skrócić bo ślad narciarze założyli, przecież nie będę deptać. I tak 6 km lasu migiem przeleciało.



Noga trochę wnerwiona, ale to nie taki problem jak fakt, że pani Natalia mnie zabije, za bieganie bez pozwolenia.
2 bałwany, Brooks Pure Grit.
Ale poza tym, same pozytywy.
Brooksy Pure Grit kupione docelowo do biegania zimą po lesie i polnych drogach, zdały egzamin z biegania po śniegu na 5+.
Ich podeszwa trzyma się śniegu wszystkimi swoimi pazurami. W końcu pokazały, po co one tam właściwie są i co tak się szczerzą drapieżnie.
Na mniej lub bardziej ubitym śniegu, Grity trzymają się jak przylepione. W głębokim puchu, luźnym, lekko rozdeptanym czy wcale nie bieganym, nie stawiają oporu i nie obciążają nóg.
Podeszwa nie chwyta nawet bardzo mokrego śniegu, więc nie biegnie się na "kopycie" ze śnieżnej buły, które co chwilę trzeba odskrobywać od buta na nowo, żeby sobie nóg na tym nie powykręcać. Czy w górę czy z górki, jest stabilnie i pewnie.
No na lodzie wiadomo, my królowa i Brooksy nasze, jeeedzieeeemyyyyy. Ale na lodzie, to chyba tylko kolce albo nakładki by pomogły.

Kurtka: cudo. Wszytko jej wybaczyłam. I to, że jest czarna (za to poraża kolorami podszewek ukrytymi wewnątrz). I to, że nie ma kaptura. Jest wygodna, ładnie dopasowana do sylwetki. Chroni przed wiatrem a jednocześnie na tyle oddycha, że człowiek się w niej nie gotuje i nie zapaca jak prosię w marynacie.
Ma kilka dedykowanych biegaczom bajerów na które jestem łasa.

Rękawy są przedłużone i oprócz otworu na kciuki, mają wszyte w rękawach  "kieszonki" które tworzą  zintegrowane rękawiczki. Genialny wynalazek, na miarę koła a nawet geniuszu pilota do TV.

Suwak jest dwukierunkowy, co bardzo sobie w bluzach/kurtkach sportowych cenię. Można się rozpiąć od dołu jeśli chce się ochłodzić a być zapiętym pod szyją.
Bardzo często korzystam z takiego rozwiązania.
Lub odwrotnie. Do wyboru.

Kurtka ma przedłużony tył, który chroni zadek przed marznięciem.

Do tego 2 zewnętrzne, pojemne i głębokie kieszenie zamykane na zamki i 2 wewnętrze. Nie zapinane ale tak głębokie i na dodatek zwężające się ku górze, że raczej trzeba by biegać na rękach, żeby coś z nich wypadło.Dziś biegłam z komórką w kieszeni, i pierwszy raz  krój kurtki pozwolił na komfortowy bieg bez obijania się włożonej w kieszeń rzeczy o ciało. Czyli się da tak uszyć kurtkę, żeby kieszenie były użyteczne!

Kurtka okazała się tak cudowna, że chyba będę w niej spała. ;)

Ryjąc zębatymi podeszwami Gritów świeży śnieg,
kłusem pozdrawiam,
Ratlerek

Kot mówi, że pani Natalia mnie nie zabije, bo to przecież anioł nie kobieta. 
Ona mnie każe zagipsować od palców stóp po pachy . Do wyleczenia. Czyli na jakieś 5 lat.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz