sobota, 16 marca 2013

Przełajem po plaży - Sopot TIMEX CUP 2012/13 - cz. III


Wspominałam już o swojej  wrodzonej ... beztrosce?
Na 100%.

Dziś znów Ratler błysnął i o mało mu kością w gardle nie stanęło.

O Biegu przełajowym po plaży
o Grand Prix Sopotu TIMEX CUP 2012/13
Biegi z ZIAJĄ - kobiety: r. 1996 - 94 , 1993 - 79 , 1978 - 64 , 1963 i pow. - 4000 m.
Część III

pierwszy raz pomyślałam, widząc  go w rozpisce ostatniego RUNNER'S WORLD.
Ale jakoś tak... niby nie zaskoczył. A bo krótki, a bo po plaży, a do tego u nas pogoda  taka że żal.
I teraz jeszcze bity tydzień nie biegałam tylko kurowałam Achillesa.

No ale dziś wstałam rano, zobaczyłam słońce za oknem i zwerbowawszy 2/4 Teamu Bez Kota... pojechałam to biec.
Trener Puchaty poinstruował mnie, jaki jest plan działania:
- start o 11-tej,
- przyjeżdżamy wcześniej i zapisujemy zawodniczkę,
- zawodniczka Ratlerek udaje się na szybki rozruch- trucht + 4 przebieżki w tempie w jakim planuje biec. Tak cyrkluje z czasem, że na start wpada na ostatnią chwilę żeby jeszcze ciepła od razu biec.
Pięknie? Owszem, tylko że... zapomnijcie o planach.

Wiecie co?
To było STRASZNE!

Pierwsze co, to  źle zaparkowaliśmy. Bieg był organizowany przy wejściu na plażę nr. 19, myśmy trafili pod 29 bo coś nam się pomyliło.
Więc 2/4 Teamu Bez Kota poszło przestawiać samochód a ja na rozgrzewkę potruchtałam bulwarem  na start. I już wiedziałam, że dobrze nie jest. Nie wiem co się działo, pewnie to ten przesiedziany na kanapie tydzień dał o sobie znać bo ledwo biegłam. Próbowałam robić jakieś przebieżki żeby się przetrzeć, ale gdzie tam. Puls kosmiczny, tempo beznadziejne, nogi nie niosły.

Jakoś o 10.30 dobiegłam do "Czarnej Perły" gdzie mieściło się biuro startowe i zaliczyłam kolejne atrakcje. Pogoda CUDNA- mam szczęście jakoś, drugi start i drugi raz pogoda jak na zamówienie- ale ten WIATR!
Nad brzegiem nie czuć ciepła słońca, za to wiatr ostry, przeraźliwie zimny chłostał jak biczem i hamował w biegu.
Wychłodziłam się  błyskawicznie, po rozgrzewce śladu nie zostało, co gorsza okazało się że start jest nie o 11-tej tylko o 11.45. Banany które zabrałam żeby przed startem dopchnąć jakieś kalorie (lekkie śniadanie jadłam przed 8 ) Team Bez Kota zostawił w samochodzie, tak samo wodę, kurtkę, rękawiczki.

Zmarznięta, zła, głodna, wyszłam z biura startowego przetruchtać się na próbę po plaży na poprawę humoru i rozgrzanie...
Nie poprawiło mi to humoru. Wpędziło mnie to w panikę.
Nie zdawałam sobie sprawy, jak to jest biec po kopnym piachu na dodatek moje ledwo co zaleczone ścięgno Achillesa zaczęło się buntować.. No ale jak się powiedziało A, to się mówi B.

Resztę czasu, spędziłam upchnięta w "Czarnej Perle, na zmianę grzejąc się przy "kozie" albo przemarzając przy próbach rozciągania coraz bardziej bolącego Achillesa.

Na sam start wybiegłam  prosto z pod "kozy" upieczona w okolicach głowy i przymarznięta do butów w okolicach niższych, przebiegłam się od mety w tył trasy i zawróciłam cyrklując tak, że wpadnę na metę na sam start i ruszę rozgrzana jako tako. Omsknęłam się o minutę co zaowocowało kolejnym natychmiastowym wychłodzeniem.

Od początku biegło mi się... strasznie.
Kopny piach, zimno, ogólnie jakiś słaby dzień i na pierwszej zawrotce po 0,5 km prawie zeszłam z trasy. Miałam serdecznie dość.
Byłam wykończona, zajechana na maksa, zrobiło mi się niedobrze chyba z głodu, koszmarnie zgrabiały mi ręce. Ale skoro i tak miałam  pół km do miejsca z którego wybiegłam, to postanowiłam chociaż tam dobiec.
I tak po kawałku, po kawałku, jednak nie zeszłam. Biegłam dalej.
Może dlatego, że choć cały ten kawałek do kolejnej zawrotki był pod  przeraźliwe zimny wiatr, to z kopnego piachu zbiegliśmy na skraj plaży gdzie między falami morza a suchym piachem jest wąski twardszy kawałek mokrego gruntu po którym łatwiej biec.
Oczywiście zaraz zaliczyłam wielokrotne spotkanie swoich wyklimatyzowanych jak rzeszoto "Climakulów" z falami (ała!) a potem jeszcze wdepnęłam w jakąś wodę spływającą do morza strumyczkiem który trzeba było kicnąć. Efekt- miałam wrażenie, że biegnę z lodem w butach- serio, mięciutkie podeszwy FreschRunów wydawały się twardsze, jakby  podmarzły od spodu.
Przed drugą zawrotką miałam nie tylko lód w butach ale na dodatek  zlodowaciałe dłonie i zamrożone na amen oskrzela. Natomiast mogłam sobie pooglądać najlepszych biegaczy, którzy już zdążyli zawrócić, minąć mini molo i grzać jak perszingi w celu dobiegnięcia do startu, minięcia go bokiem i pokonania całej pętli jeszcze raz... panowie biegli po tym piachu na 8 km. Coś strasznego!
I znów trzeba było wbiec na kopny piach i "odorać" w nim swoje, co wysysa z nóg siłę a z duszy wolę biegnięcia.
Na szczęście od drugiej zawrotki biegliśmy już z wiatrem, więc część tortur ustała, trzeba było już tylko dobiec do mety. Nawet trochę nadrobiłam chyba, bo biegło się naprawdę dużo, dużo lżej bez tego mroźnego wiatru paraliżującego oskrzela.
Przed metą, znów mijałam najszybszych - już robili drugą pętlę - jak dobrze, że ja nie musiałam. Ależ im współczułam. :-)

Na metę  wbiegłam naprawdę resztką sił i woli.
Z mocnym postanowieniem, że prędzej trupem padnę niż znów to torturowisko pobiegnę.
Na pytanie panów którzy witali na mecie, dawali medal, odbierali chipy i wydawali taloniki na herbatkę: "jak się biegło" wyjęczałam: "OKROPNIE!!!"
Nie byłam tak zmęczona po Biegu Urodzinowym Gdyni na 10 km jak po tych 4 km.

Po biegu zaś chwilka w "Czarnej Perle" herbatka, prezent od organizatorów w postaci antyperspirantu ZIAJA, i napój POWERADE. Mąż odbierał bo ja akurat w miłym towarzystwie  innych kasłaczy, wykasływałam swoje zamrożone na amen oskrzela więc otrzymałam(liśmy?) zestaw męski.
Mąż mówi że fajny.
Porozmawiałam przy herbatce chwilę z bardzo miłą Magdą, która na ostatnim pół km wyprzedziła mnie z impetem lokomotywy. Serdecznie pozdrawiam! Będę wypatrywać charakterystycznego warkocza na starcie  11 maja w Gdyni. :-)

I czym prędzej (buty mokre aż chlupało i brak kurtki nie sprzyjały dłuższej posiadówce) drobnym   mocno już kulawym dyrdaczkiem potruchtałam do samochodu.
Z Sopotu do nas jedzie się... 10-12 minut góra.
I to wystarczyło, żeby w łydkach pojawiły się kamienie zakwasów.
Po dojechaniu ledwo dopełzłam do domu, łydki zmasakrowane. Nie zdawałam sobie sprawy jaki to wysiłek dla mięśni łydek taki bieg po piachu.
W ogóle nie zdawałam sobie sprawy jaki to wysiłek, bieganie po plaży. Mam nauczkę i kolejne doświadczenie.

Do kompletu mam też pierwszą wiosenną opaleniznę, ten dziki wiatr plus słońce zdążyły mnie już naznaczyć. :-)

W domu reanimacja: rozciąganie, rozmasowane łydek, chłodzenie ścięgna i obsmarowanie maścią przeciwzapalną.
No zobaczymy jutro jak będzie.

Przebiegłam to w czasie: 23:56,5  ze średnią prędkością: 5.49
36/48 w kategorii open
5 w kategorii K3
18 w K ogółem


Truchcikiem  dyrdam pozdrowić.
Ratlerek

A kot mówi, że twardym trzeba być nie miętkim i żebym przestała jojczyć bo jak mnie zna, to za rok znów tam pójdę biegać.
On chyba za długo już tu mieszka gad jeden.

P.S.

I wiecie co?
Fajnie było!
Chyba faktycznie tam wrócę za rok, może na cały cykl nawet jak się da.
Ale już mądrzejsza i lepiej przygotowana, a nie jak ten Filip co się wyrwał z konopi.


5 komentarzy:

  1. Eeee no, brawo! Dałaś czadu i to w nowych butkach! :) Czas naprawdę ok wg mnie jak na te warunki. Ja zmarzłam od samego czytania :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki, jestem z czasu nawet zadowolona, bo skoro było mi tak dziś cieżko i jeszcze po tym piachu, a biegłam sporo szybciej niż po asfalcie - fakt że na 10 km, ale jednak mam wrażenie, że biegam już troszkę szybciej i kolejne 10 może da radę zejść poniżej godziny.

    Nowe buty są super, ale stanowczo są to buty 100% letnie i na suchą pogodę i nawierzchnię. :)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeżu, jeżu, aż mi zimno! A bieganie po piachu to masakra! Po obozie karate we Władku, na którym co rano serwowali nam rozruch na plaży, wiem, jak to jest - CIĘŻKO! I faktycznie trzeba próbować biec przy wodzie, ale jak podmyje człowieka, to przyjemnie nie jest - zwłaszcza w takich warunkach, w jakich Ty biegłaś! Ale, kurczę, dałaś radę - BRAWO!!! :-) A czas piękny - z tym wiatrem, piachem, pogodę i ogólnym samopoczuciem to jak rekord świata normalnie!

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki :-)
    Czas jak czas, ale to że jednak nie zeszłam choć był taki moment, że właściwie byłam już zdecydowana, to jest wyczyn.
    Aż wstyd się przyznać, ale mieszkając nad morzem nie miałam pojęcia o tym jak się będzie biegło po piachu.
    W dodatku uroiło mi się że przy takich temperaturach jakie mamy teraz, to piach na palży będzie zmrożony na twardo i tyle że będzie bardzo nierówno.

    OdpowiedzUsuń
  5. no i brawo brawissimo:) Gratulacje! Zazdroszczę tego morza ehhh

    OdpowiedzUsuń