czwartek, 21 lutego 2013

Koniec bezhołowia. Plan!

Zdjęcie zaczerpnięte z eioba.org
Plan jest oczywiście oczywisty.
I sprytny.

Ratler przejmie władzę nad światem!

Niestety chętnych jest więcej, więc należy mieć plan.
Wybór planu nie był łatwy i niestety skończył się fiaskiem. Ratlerek jest albo za cienki; przymiarka do planu Szatana Bartoszaka* skończyła się histerią.
Albo za dobry, co zaowocowało że przymiarka do planu poleconego przez, nie wytykając palcami jednego Szpiega ;-), też skończyła się histerią.
Inne plany też się nie spodobały.
Więc powstał plan, żeby utworzyć własny plan, który po zakończeniu zaowocuje utworzeniem jeszcze lepszego planu lub w końcu możliwością wpasowania się w jakiegoś gotowca.

Podstawa wygląda tak  i jest zaczerpnięty z forum  Bieganie.pl .
Wszystkim początkującym polecam go obejrzeć i poczytać opisy, bo jest bardzo przystępnie wszytko wytłumaczone. W końcu mnie oświeciło- co to jest fartlek.

Będę wpisywać sobie obok założeń planu, moje dokonania treningowo-planowe już zmodyfikowane i po 15tu tygodniach złożę z tego własną tabelę i będzie fajny materiał do analizy.
Mój osobisto-puchaty ślubny trener, 1/4 Teamu bez Kota, zapewne oszaleje ze szczęścia: tyle danych do analizy! Esencja i kwintesencja wszelkich powodów do ruszenia tyłka z kanapy.
Już widzę te tabele, wykresy i programy analityczne zaprzęgnięte do roboty. :)))

Zostawiam esencję - czyli zadania do wykonania, modyfikacji ulegać będą głównie czasy.
Bo niestety, wychodzenie na 15 minut biegu w tempie pozwalającym zachowanie pulsu nie wyższego niż 140, po prostu nie jest dla mnie. Ja po prostu nie wyjdę, nie opłaca mi się butów zakładać, wolę poleżeć z kotem na kanapie.

tydzień
poniedziałek  18.02
środa 20.02

1
44.58'  średni puls: 137, 5,024km + 6x 5 "zajączków"
44.30' średni puls: 151, max:172, 5,626km +P 4x200m + 5x 5 "zajączków"
Najwyższe tempo P: 4.19 - P. wyszły w miarę równe.

plan zakładał15' 75%15' 75% + P 4x100m/100m marsz30' 75% + spr

Bieg poniedzałkowy, to była męka.
Ledwo nogą ruszyłam, a tętno skakało ponad 140- niestety jak tylko wyjdę z domu mam pod górę.
Wściekła, zmarznięta (na takie wolne bieganie trzeba się cieplej ubierać okazało się), nie widząca sensu w tym co robię, mimo wszytko odrobiłam swoje. 
Niestety towarzyszyło mi poczucie nie zrobienia niczego- ani się nie zmęczyłam, ani nie ubiegłam, tempo haniebne. Nawet nie zgłodniałam.
W domu pocieszył mnie mąż, że to jednak ma sens, i to ponoć głęboki jak Rów Mariański. 
Takim bieganiem w miejscu, ponoć wyrabia się właśnie to o co mi najbardziej chodzi - wytrzymałość na długotrwały wysiłek.
Chyba tylko ta wizja- lekkości biegania na długich dystansach trzyma nie przy postanowieniu robienia czegokolwiek według planu.

Środowe bieganie było ciekawsze pod każdym względem. 
Po pierwsze, wróciła zima- I TO JAKA!
Nawaliło śniegu, wiało, padało, zaspy wszędzie, nieodśnieżone chodniki, nieodśnieżone ulice.
Biegło mi się bardzo ciężko po kopnym śniegu uciekającym z pod nóg. Zaczęłam bieg jak prawie nie wiało i nie padało, a przebieżki udało mi się wykonać dosłownie w ostatnim momencie- ostatnią robiłam już w niezłej zamieci, prawie na ślepo od zacinającego w oczy śniegu. Skróciłam rozbieganie po przebieżkach, "zajączki" zrobiłam na szybko i uciekłam do domu.
Syberia normalnie.

Ale ja chyba tak lubię. :-)
Wraca się do domu zmęczonym, głodnym, spoconym i z poczuciem dobrze wykonanej roboty.
I to chodzi.

A kot mówi, żebym się nie wysilała z tymi planami, bo to on trzyma władzę nad światem i nie przewiduje zmian.
Ale jest litościwy i skromny, więc się nie ujawnia i nie utrudnia.

Pana!
Pana Bartoszaka a nie Szatana Bartoszaka. Przecież chciał chłopina dobrze. ;-)







2 komentarze:

  1. No to ja mogę za karę być jako ten Pinky do przejmowania władzy nad światem ;-).

    OdpowiedzUsuń
  2. Mamy do tego planu podobne podejście. Jak zobaczyłam 15 minut to stwierdziłam, że nie po to 1,5 miesiąca walczyłam o te marne 30 minut, żeby teraz skracać czas o połowę.
    Wydaje mi się, że zmodyfikowanie tego planu rzeczywiście ma sens. W końcu to tylko taki drogowskaz.

    Ja też ostatnio w śniegu brnęłam po kostki. Myślałam, że mnie to kręci, ale chyba jednak nie.

    OdpowiedzUsuń