piątek, 15 marca 2013

Czy Watts czytał MacDougalla?

Kolejny powód do zadowolenia z biegania:
nowe obszary czytelnictwa do splądrowania.

Gdybym nie zaczęła biegać, w życiu nie sięgnęłabym po "Urodzonych biegaczy" Christophera MacDougalla.

Tak - wiem. Wszyscy już to czytali i opisali na swoich blogaskach, jak zwykle jestem ostatnia.
Ale jednak sobie pozwolę na własne pojazgotanie na temat "Urodzonych biegaczy"

Polecam tę książkę, każdemu fanowi SF.
Bez względu czy biega, czy bieganiem się brzydzi gorzej jak łysym robalem.
Biegacze i tak ją przeczytają i po swojemu przetrawią, będą się ekscytować i wyrywać sobie pióra z łbów czy biegać w butach czy bez, czy w amortyzowanych czy nie, czy drogich czy tanich, czy jeść mięso czy nie jeść, czy biegać 6 km czy tylko 60 a może jeszcze lepiej 160 w tą i z powrotem po lodzie, wodzie, górach i pustyni, bo tylko to jest właściwe.
Już to przerabiałam za czasów jeździectwa- naturalsi kontra klasycy- wieczna wojna nad wyższością Świąt Bożego Narodzenia nad Wielkanocą.

Moje zdanie na temat biegania boso, ukształtowało się jakieś 20 lat temu, jak przyjechałam nad morza brzeg  i ze szczęścia zaczęłam biec boso plażą. Daleko nie pobiegłam, bo ponieważ stopa moja bosa, wymieniła się argumentami z lekka nadtopioną osą, co do przebywania naraz w tym samym miejscu w uroczym zakątku plaży pełnym piachu i wodorostów.
Efekt był taki, że na egzaminach (bo na nie przyjechałam)wystąpiłam w pełnej biało-czarnej gali od góry i zielonkawych kąpielowych klapkach od dołu. Tylko one wchodziły na stopę pobitą na argumenty przez osę.
Co tu ukrywać- mało że bolało to jeszcze wyglądałam głupawo.

Wracając do "urodzonych biegaczy", fan SF zatchnie się teorią człowieka który został koroną stworzeni nie dlatego, że jak dotąd utrzymywano zlazł z drzewa i zaczął orać zamiast iskać współbraci z jakże smakowitych wszy, ale dlatego, że wyłysiał, zmalał, zaczął się pocić i... biec. :)

Christopher MacDougall
Zd.: Ed Hille / MCCLATCHY TRIBUNE

Ta teoria się KLEI.
Tak zwyczajnie, na chłopski rozum, klei się, trzyma kupy, nie ma dziur.
Takie proste klejące się teorie to sedno dobrej SF.
Bo u podstawy każdej dobrej SF leży twarda, racjonalna, przyziemna i sprawdzalna naukowo PRAWDA.
Musi być jakiś powód tego że :
-wyłysieliśmy  - aby lepiej się pocić i szybciej schnąć co świetnie chłodzi,
-jako jedyni mamy 2-poziomowy system chłodzenia woda- powietrze,
-jako jedyni mam system oddychania uniezależniony od kroku/fule/skoku,
- mamy mięsień stabilizujący trzymanie głowy podczas biegu. Szympansy mające z nami wspólne 98,7% genów - nie mają!
- mamy wielkie pośladki które niczemu nie służą podczas chodzenia. Podczas siedzenia też nie- kto chudszy, ten wie jak dokuczliwe jest siedzenie na twardym, jak mimo posiadania pośladkowej "poduchy" kości kulszowe dają czadu. Szympansy mające z nami wspólne 98,7% genów, j.w. - nie mają!
- mamy ścięgna Achillesa które do niczego nie służą podczas chodzenia. Szympansy mające z nami wspólne 98,7% genów, j.w. - nie mają!
- poświeciliśmy chwytność stóp na korzyść ich lepszego przystosowania do biegu (to już mój wkład w teorię, ale sami przyznajcie- tak zręczne manualnie stworzenie jak człowiek, było by jeszcze zręczniejsze mając 4 ręce zamiast 2. Wyobraźcie sobie utwory Mozarata grane na 4 ręce, utwory Chopina, Gershwina.... albo precyzję czwororęcznego chirurga! )
- i kluczowe- dlaczego jesteśmy tak wolni i słabi? Przeciętny szympans jest 7 razy silniejszy od dorosłego mężczyzny, ma na dodatek 4 chwytne kończyny, kły większe niż pies i jest w stanie zagryźć gazelę. Spróbujcie to powtórzyć.

Jak widać "urodzeni biegacze Tarahumara" mają we krwi
nie tylko bieganie ale i najnowsze trendy biegowej mody.
Kolor żółty ma królować na biegowych ścieżkach 2013. :)

Zd.: recycledminds.com
Ale to my, słabi, drobni, powolni, łysi, tylko 2 ręczni, bez kłów i pazurów wygryźliśmy wszystkich innych, łącznie ze wspaniałymi,  mocarnymi, inteligentnymi  neandertalczykami.

Dlaczego? Dlatego że mamy coś, czego nie ma żaden inny gatunek- wytrzymałość na długie dystanse bez względu na temperaturę oraz umiłowanie biegania.
To tłumaczy fenomen maratonów- bo musi być jakiś powód, że bez względu na aurę, geografię, cokolwiek, ludzie gromadzą się w wielkie stada, tylko po to, żeby dla zabawy, relaksu, zachcianki, po nic... przebiec sobie 42 195 m.
No na prawdę, w tym czasie można porobić wiele rzeczy które kosztują mniej potu, bólu, czasu na przygotowania, kasy na jedzenie (co zjedzone zaraz wybiegane i "apiat", w brzuchu burczy) a czasami nawet przynoszą wymierny zysk w dowolnej walucie i nie grożą kontuzją, wylądowaniem w szpitalu z wyczerpania, odwodnienia, czy może po prostu zwykłego oszalenia od tego biegania.
A jednak do maratonu w NYC potrafi się zgłosić dobrze ponad 100 (STO!) TYSIĘCY biegaczy. Z tej dzikiej chmary losowani są szczęśliwcy w ilości koło 39 tysięcy, których dopuszcza się do udziału w imprezie, no bo: "sorry men", ale nie zmieścicie się wszyscy na raz. Idźcie pobiegać gdzie indziej OK?
Maraton w NYC 2008.  Zd. zaczerpnięto z biegaj.pl
A cały ten szał niby po nic, ot tak, żeby przebiec to i dostać symboliczny medal wartości pęczka pietruszki.

Mnie to się klei- jestem zwolenniczką tezy, że człowiek tak naprawdę bardzo niedaleko odszedł od jaskiń i nic nie robi po nic. Tylko piórka zmieniliśmy- reszta jest ta sama, działąjąca na tych samych zasadach. Robimy to, na co zostaliśmy zaprogramowani.
"Jesteśmy potomkami sprytniejszych", lepiej przystosowanych, bardziej wytrwałych, zaradnych, po prostu lepszych. Robimy nie to co dyktuje wielki tłusty szef- czyli nasz mózg, ale tak naprawdę robimy ostatecznie to, co podszeptuje szara eminencja tego zarządu, odziedziczona w spadku po gadach. Mały, neurotyczny, nieufny, tępy, nieświadomy, uparty jak muł "chłopiec od mokrej roboty i ostatnia nadzieja w sytuacjach kryzysowych" - "Jego Szaro Nieoświecona Wysokość" pień mózgu. :-)

I się sypnęłam- jestem wielbicielką Petera Watssa.
I cóż że blog biegowy- jeszcze o tym napiszę.
Ciekawe czy Watts czytał MacDougala i czy biega (oj nie wygląda, ale kto go wie?)- na pewno by załapał piękno teorii urodzonych biegaczy.
Bo wystarczy wybiec i wpaść w typowy biegowy trans, i znów się klei ta teoria sama z siebie.

Cud klejąca się teoria  człowieka biegacza długodystansowego, nieustępliwego łowcy który  w szybko zmieniającym się klimacie, biegnąc z gołymi rękoma zbyt jeszcze głupi żeby wymyślić narzędzia mordu, po prostu zaganiał zwierzynę na śmierć, tłumaczy skąd ten mały, łysy cherlak wziął tyle białka żeby jego mózg mógł rosnąc jak szalony zwiększając moc obliczeniową.
Tłumaczy też, mało teraz popularny pogląd, że węglowodany jedzone jako podstawa diety nie są naszymi wrogami: nie tuczą, nie zabiją, nie powodują cukrzycy, jakże teraz modnej "opony kortyzolowej" a są konieczne i naturalne jeśli tylko żyjemy zgodnie z przeznaczeniem a nie siedzimy głownie tyłkiem na kanapie kombinując jak koń pod górę, jak by tu się nażreć a nie rozpęknąć. :-)))
NYC maraton 2011.
Zd. z the-marketeers.com
I tu zaczynają się kolejne szałowe i wciąż klejące się teorie: empatia, wyobraźnia, inteligencja, praca zespołowa, świadomość, zdolności algebraiczne ... te wszystkie rodzynki pięknie sklejone w jedną teorię człowieka urodzonego biegacza, w pyszną, rumianą , drożdżową babę nadzianą rodzynkami do wypęku.
Polecam konsumpcję mimo stylu (amerykańskiego) i chaosu w jakim jest napisana. Wiele tłumaczy.

Zjadając bezkarnie banana wieczorową porą*
choć przed chwilą jadłam jabłko, ryż i sos pomidorowy.
Dyrdaczkiem pozdrawiam
Ratlerek

A kot mówi ze żaden wyczyn, i że on jak Rysiu, też tak biegał maratony, jak był małym Murzynkiem.
?
No nie wątpię, tyle że chyba w spaniu, żarciu albo gubieniu tony futra na czas te maratony były.:/ 

 *Tak WIEM!
OWOC! Wieczorem! Zuo i tona "bad, bad" węglowodanów.
I co z tego i tak wybiegam. :)

3 komentarze:

  1. To fajna książka jest :-D. Aczkolwiek w oryginale lepsza - pomimo dość przynudzającego początku. Ale jest taka hamerykańska - motywuje niczym Kid President (dla nieznających: http://www.youtube.com/watch?v=l-gQLqv9f4o ), opisuje piękną historię o prostych ludziach, którzy nie kupują najnowszych aj-produktów, a za to jedzą warzywka i biegają dzikie dystanse w dzikim czasie :-D. Na mnie podziałało, ale ja jestem pies (hau hau do Ratlerka) na dobrą opowieść :-D.

    A książkowo to kupiłam sobie e-booka o naturalnym bieganiu - zacznę po kolejnej powtórce Wszystkiego czerwonego ;-).

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurde, a mnie jakoś w ogóle do takich książek nie ciągnie. Choć nie powiem, bardzo interesujące jest to, co napisałaś. Szczególnie te porównania z szympansami. Nie miałam pojęcia, że niektóre mięśnie mamy tylko my!

    OdpowiedzUsuń
  3. Kot Wattsa nazywa się Banan!

    Pozdrawiam, tez fanka :)

    OdpowiedzUsuń