niedziela, 13 października 2013

Uważaj na nogi! Czyli KARWINY BIEGAJĄ 2013 - 8km po lesie.

KARWINY BIEGAJĄ 2013, edycja druga.
Bieg po terenie TPK, 8 km.

"Uważaj na nogi i skup się trochę" chyba sobie wytatuuję na czole, po dzisiejszym biegu na gdyńskich Karwinach.
Podeszłam do tego biegu na luzie i z zadowoleniem.
Bieg prawie pod domem, po okolicznym lesie, pogoda do biegania idealna, w lesie sucho i pięknie.
No czy może być bardziej komfortowo?

Pakiet odebrałam po śniadaniu, spacerkiem do biura startowego sobie poczłapawszy pod rękę z Puchatkiem.
Zad z fotela podniosłam i założyłam buty do biegania raptem  40 minut przed startem, potruchtałam na start w ramach rozgrzewki, dotarłam na miejsce z zapasem.
Na luziku  załatwiłam sobie wór depozytowy, porozglądałam się, poszwendałam. Spokojna i nie zestresowana, żadnej nerwówki, marznięcia, histeryzowania, głodowania przed startem.
Starczyło mi nawet czasu żeby pokontemplowawszy liczne psy towarzyszące kibicom, postanowić nie migać się i porozciągać spokojnie w krzakach na wzór czworonożnych (jeszcze) przyjaciół Ratlera.
Przedstartowy Jogoratler z głową w dole.
Rozciągnięta i już z tego luksusu jogowania całkiem rozproszona, z jakiegoś powodu przesznurowałam sobie buty na luźniej i wszczęłam rozmowę z miłymi współbiegaczkami. Tak się zaaferowałam, że radośnie w depnęłam w psią bombę. Szlag by trafił cholerne psy!
Biec tak nie idzie bo obrzydliwie, intensywna akcja oczyszczania buta w trakcie a start już za momencik. Zanim się ogarnęłam to już wszyscy stali stłoczeni na starcie, więc wylądowałam gdzieś na szarym końcu. Wspólne odliczanie i start.
Ubiegłam nie wiem, z 200 metrów i nawet jeszcze się nie zaczęłam rozpędzać tylko w tłumie biegłam szybszym truchtem  i... wykopyrtnęłam się o własne łapy jak długa. Na równej drodze, ani w górę ani w dół. Nikt mnie nie popchnął, nie zabiegł drogi, nie było wertepów. Chyba zaczepiłam czubkiem buta o kamień? Nawet nie wiem co tam mogło być oprócz moich własnych nóg.
Życzliwi współbiegacze pozbierali mnie z gleby (WIELKIE dzięki za pomoc!), otrzepali z grubsza, upewnili się, że nic mi nie jest i pobiegłam dalej.
Ale para ze mnie zeszła mocno, bo i tak startowałam z końca stawki a teraz jeszcze masa osób przeleciała  zanim się pozbierałam.  Zła na siebie byłam okropnie, rozproszona już kompletnie, tylko się oglądałam czy już jestem ostatnia, czy może  ktoś tam za mną jeszcze się litościwie kolebie.
No ale biegniemy, sapiemy, dajemy. W lesie na trasie biegu Polska Złota jesień i kilka niespodzianek.
Po pierwsze okazało się, że nie umiem biegać z tłumem po lesie.
Na biegach ulicznych jest inaczej. Po prostu jest miejsce, nawet w ścisku można  w miarę komfortowo kluczyć między ludźmi, wyprzedzać nie  trwoniąc sił na bieganie po gorszej nawierzchni od wyprzedzanych.
Jakoś tego nie przemyślałam, że w lesie będzie dużo biegło się właściwie gęsiego bo spora część trasy prowadzić będzie wąskimi, jednoosobowymi ścieżkami. Więc albo biegnie się grzecznie gęsiego cudzym tempem, albo trzeba zbiec z twardego na piach i wertepy pod liśćmi i zarzynać się podwójnie  przy wyprzedzaniu.
Długo truchtałam jak ten dureń gęsiego, przeżywając wywiniętego orła zanim  przyszło mi do głowy, że albo wyjdę z szeregu, albo tak będę się kulać i użalać nad sobą bez sensu.

Druga niespodzianka to podbiegi wplanowane w trasę.
Niby wiem co oferuje TPK, ale jak je zaczęłam podbiegać, to mina zrzedła mi mooocno. Tej części lasu nie znam, ale aż takiego hardkoru się nie spodziewałam na osiedlowym biegu.
Ale bywało wesoło.
Na wyjątkowo ostrym podbiegu wszyscy zgodnie przeszliśmy do marszu, a sprytny biegacz sapiący za mną wystąpił z zapytaniem, czy nie mogłabym go wziąć na plecy bo się zmęczył.
Ooo, no człowieku, kto kogo?! Kiedyś to byli dżentelmeni, a teraz bierz chłopa na plecy kobieto?
W dodatku okazało się na zbiegach, że bez sensu sobie buty przed startem przesznurowałam, bo teraz jest za luźno i mi kłapają na nogach.
Nie zdecydowałam się zatrzymać i przesznurować na mocniej, to już bym mogła zawrócić i iść do domu po prostu. Jakoś dobiegłam w kłapiących butach i w sumie nawet fajnie było.
Trasa super, jakby się człowiek uparł, to by się na tych podbiegach zarżnął w trupa. Tego  niestety ciągle jakoś nie umiem, tylko biegam sobie mocno asekuracyjnie.
Pod koniec tak chyba już zdenerwowałam moją indolencją biegową towarzyszącego mi momentami na rowerze Puchatka, że podjechał i syknął za mną : "WYPRZEDŹ tą dziewczynę!!!" i się okazało, że mam całkiem z czego wziąć się w troki i docisnąć na dłuuugim całkiem finiszu.
Pod koniec takiego biegu przebiegniętego rzetelnie, to w sumie nie powinnam już mieć aż takiego zapasu.
Oj, trzeba się wziąć i nauczyć mobilizować a nie tak turlać tylko na 3/4.

Na mecie medalik i dopiero oględziny i "lizanie ran". Najgorzej, że ulubione spodenki biegowe porwałam na kolanie. Za parę dni nie będzie śladu na nodze po szlifie, a spodenek szkoda.

Pobiegłam to w czasie 00:46:46
OPEN K - 27
K40 - 5
Na razie nie wiem ile osób w ogóle biegło i jaki był udział  pań w mojej kategorii wiekowej, więc drżę sobie, że może byłam w niej ostatnia. Zapisanych było ponad 260 biegaczy. Zaskoczyło mnie, że aż tak dużo jak na taki lokalny bieg.  Fajnie, bo organizacja była  w porządku i wszytko szło zgodnie z rozpiską.
Bardzo miła impreza biegowa.
Medalik.
A kot zdegustowany. Mruczy pod nosem coś o bardzo niebezpiecznych konkurencjach sportowych i kto go będzie karmił jak sobie wszyscy w końcu kulasy połamią, albo i gorzej?!
I jeszcze o kimś, kto mi bardzo, bardzo zaimponował. Jako ostatnia, przybiegła dzielna mama biegaczka z dwójką naprawdę malutkich jeszcze dzieci. Przebiegła ona z dziećmi całą tą niełatwą i wcale nie krótką trasę. Dzieci towarzyszyły mamie biegaczce na maluśkich rowerkach.
Idę o zakład, że musiała na stromych podbiegach rowerki, a może i dzieci zwyczajnie wnosić. Jeden z podbiegów był IMO kompletnie poza zasięgiem tak malutkich dzieci,. A już nie ma mowy, żeby dziecko wtarabaniło pod niego swój rowerek. Samo musiałoby chyba wdrapywać się tam na czworakach.
Bardzo pani GRATULUJĘ! :-)


Są wyniki:
OPEN 132/180 (:/ błe, słabawo)
OPEN K - 27/50
K40 - 5/11

5 komentarzy:

  1. chyba ciebie przebiegłem jak otrzepywalaś się, współczuję, wcześniej chyba bylo to fajne drzewo na drodze o które ktos sie przewrócił.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, ale nie ma co mnie żałować. :-) Nic mi się nie stało poza urażoną dumą i nauczką na przyszłość, żeby wyżej nogi podnosić.
      Szlify się zagoją, portki nowe sobie kupię.
      Pozdrawiam krajana. :-)

      Usuń
  2. Łoooo, nieźle się obtarłaś! Szkoda portek, ale teraz MUSISZ kupić coś nowego :-D.

    I gratuluję wyniku - przy podbiegach, jednoosobowych dróżkach i w terenie to jest naprawdę dobry wynik i już :-).

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja bardzo gratuluje, bo to jest moj wynik na 6km z podbiegami, takze tego... :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki Dagmara i Aga!
    W sumie sama jestem zaskoczona. Szacowałam, że będę to biegła jakieś 59-60 minut. Ale fakt faktem, że oprócz podbiegów były i zbiegi :P I no zwyczajnie- nie pobiegłąm "do urzygu", daleko od tego byłam nawet.
    Ale było fajnie, i nowe portki można kupić bez wyrzutów sumienia. :)

    OdpowiedzUsuń